Plan nocnego wypadu do Olsztyna narodził się w głowie już koło południa. Co prawda mieliśmy iść na rower po kinie, ale wyszliśmy trochę wcześniej, bo galeria była zamknięta z powodu alarmu bombowego :D
najpierw standard przez osiedle, a potem asfaltem przez Kucelin, Odlewników, Legionów, Srocko, Brzyszów i Kusięta do Olsztyna. Tam najpierw chwila postoju na rynku koło fontanny, a potem na zamek. Niestety tutaj rozczarowanie - zamek dziś nieoświetlony :( Komary niesamowicie cięły, więc postanowiliśmy wracać. Kawałek główną drogą, potem przez Skrajnicę i rowerostradę. Następnie terenem do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj i Stare Błeszno.
Bardzo przyjemny wieczorny wypad. Temperatura wreszcie w sam raz na jazdę :) Chyba trzeba częściej zacząć jeździć wieczorami :D
Odezwała się znajoma ze studiów. Zaproponowała rower. Ostatnio jeździłyśmy razem chyba na 3 albo 4 roku. Nastawiłam się na powolne kręcenie po okolicy i w sumie za bardzo się nie pomyliłam. Żeby się zbytnio nie odróżniać od Karoliny postanowiłam, że kask i rękawiczki zostawię dziś w domu.
Umówiłyśmy się na górce na Jesiennej. Karolina powiedziała, że chciałaby zobaczyć słynnego Pudziana. Zaproponowałam przebieg trasy i ruszyłyśmy. Najpierw pod DK1 do Michaliny, gdzie sporo osób się dziś kąpało. Potem kawałek główną i dalej do ścieżki wzdłuż rzeki. Tutaj pierwszy postój koło tamy. Przeszłyśmy potem na drugą stronę i wzdłuż rzeki na Kucelin. Następnie Odlewników i Legionów na Złotą Górę. Podjazd asfaltem. Dalej po obejrzeniu Pudziana zjazd ścieżką do Złotej. Powrót Legionów, kawałek wzdłuż DK1 i wałem nadwarciańskim. Tuż przed Rejtana telefon od Rafała. Spacerował z żoną i dzieckiem po drugiej stronie rzeki, a ja go nie zauważyłam. Przejechałyśmy pod dworcem i Łukasińskiego, Okrzei dojechałyśmy do Limanowskiego. Karolina dojechała ze mną jeszcze tam gdzie się wcześniej spotkałyśmy. Po drodze spotkałyśmy Młodego z serwisu na Sobieskiego, spacerującego z dzieciakiem. Maluch od małego przyzwyczaja się do roweru :D Pożegnałam się z kumpelą i wróciłam do domu.
Tempo dzisiejszej wycieczki prawie jak na maratonie górskim :D Ale za to można było trochę powspominać, poplotkować, pogadać o tym co się zmieniło przez te kilka lat :D Taka mała odskocznia od codziennej szybszej jazdy. Czas jazdy: 2h 20min, średnia: 9,47 km/h
Dzisiaj ponownie popołudnie na rowerze razem z Kasią. Trasa była wstępnie zaplanowana już wczoraj, ale uległa lekkiemu skróceniu, bo było bardzo gorąco i duszno. Umówiłyśmy się standardowo koło skansenu.
Najpierw dłuższy odcinek asfaltem - przez Kucelin, Odlewników, Legionów, potem przez Srocko, Brzyszów, Małusy Małe i Małusy Wielkie. Słonce grzało mocno i do tego jazdę utrudniał nam silny wiatr wiejący prosto w twarze. Od Małus terenem niebieskim pieszym do Turowa, a następnie asfaltem z Turowa do Olsztyna. Przerwa koło rynku, by kupić wodę i dalej w drogę asfaltem koło leśnego. Wjeżdżamy w prawo w teren i jedziemy najpierw żółtym pieszym (którym bardzo dawno nie jechałam), potem zielonym pieszym i dalej już przeciwpożarówką do rowerostrady. Na przeciwpożarówce minęłyśmy się ze spacerującym prezydentem tej wsi z tramwajami. Główną drogę przecinamy prosto i jeszcze kawałek terenem do asfaltu niedaleko nastawni. Dalej już asfaltem koło Guardiana, Ocynkowni i przez Kucelin do Alei Pokoju. Na końcu alejki zegnam się z Kasią i samotnie podążam do domu przez Jagiellońską.
W terenie jechało się dziś super :) Nawet piach na żółtym pieszym dziś tak bardzo nie przeszkadzał :D Lubię jeździć tym szlakiem. Najważniejsze, że było zdecydowanie chłodniej niż na asfalcie :) Bardzo fajny popołudniowy wypad.
Dzisiaj wycieczka pod tytułem uciec przed deszczem :D Umówiłam się z Kasią na popołudniowy wypad. Tuż przed umówioną godziną nadeszły ciemne chmury i zerwał się wiatr. Zaczynało grzmieć. Jednak chęć jazd była na tyle duża, że postanowiłyśmy mimo wszystko jechać. I decyzja była słuszna :)
Najpierw samotnie pod skansen, gdzie czekała już Kasia. Potem asfaltem przez Kucelin i ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek główną drogą i potem przez las niebieskim rowerowym do Dębowca. Po drodze niebo się rozjaśniło. Wyjeżdżamy na asfalt niedaleko Monaru i tutaj zdziwienie, asfalt aż parował i kałuż było sporo. Chyba chwilę wcześniej musiało ostro lać. Jedziemy w stronę torów, przed torami w lewo i do drogi na Choroń. Dalej asfaltem przez Choroń i Biskupice do Olsztyna. Minuta postoju koło leśnego i powrót zielonym rowerowym - początek terenem przez Skrajnicę, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek terenem do torów i potem znów asfalt koło Guardiana, Ocynkowni i przez Kucelin do Alei Pokoju. Na końcu alejki zegnam się z Kasią i samotnie do domu od drugiej strony osiedla niż zwykle.
Udało się nie zmoknąć podczas jazdy :) Jechało się dziś całkiem przyjemnie, spokojnym tempem, bez pośpiechu, no i na szczęście było już trochę chłodniej niż w dzień. Chyba trzeba pokombinować trochę z pozycją na Rockim, bo ostatnimi czasy zaczyna mi drętwieć lewa dłoń.
Nadszedł ten dzień, przed którym wszyscy ostrzegali. Najtrudniejszy ze wszystkich maratonów - Karpacz, rozsławiony z trudnych technicznych zjazdów i podjazdów. Dzisiejszy cel- dotrzeć cało do mety, bez żadnych przygód, byle w jednym kawałku, nawet i na ostatnim miejscu. Przed startem krótka rozgrzewka po Karpaczu. Alek zabrał mnie na mostek nad rzeką i pokazał ostatni dość trudny zjazd tuż przed metą. Potem już na start.
...reszta potem...
Udało się osiągnąć zamierzony cel :) Do mety dotarłam bez upadków, bez kapci i innych nieprzewidzianych przygód, ani awarii sprzętowych, a to najważniejsze :) Zajęłam 12 miejsce z 14 w K2. Ostatnia nie byłam :D W klasyfikacji open byłam 279, za mną na metę przyjechało jeszcze ponad 40 zawodników. Pomimo tego, że wszyscy straszyli, że Karpacz jest najtrudniejszy, to dla mnie był łatwiejszy od Krynicy, może to za sprawą tego, że warunki pogodowe były o niebo lepsze :) Udało mi się nawet pokonać kilka zjazdów oznaczonych dwoma wykrzyknikami :D
W końcu udało się wyrwać na rower w tygodniu popołudniu. Umówiłam się z Kasią na asfaltową prawie już standardową pętlę przez Olsztyn i Poraj. Wyruszyłyśmy jak zawsze spod skansenu.
Trasa: przez Kucelin, Odlewników, Legionów, następnie przez Srocko, Brzyszów, Kusięta, Olsztyn (tutaj minuta postoju koło leśnego, gdzie poza nami była tylko jedna rowerzystka) i dalej przez Biskupice (udaje mi się dziś wjechać na środkowym blacie z przodu), Choroń (niedaleko wieży mijamy się ze STi), Poraj, Osiny, Kolonię Borek, gdzie namawiam Kasię na wydłużenie dzisiejszej pętli i jedziemy dalej trochę inaczej niż zwykle przez Kolonię Poczesną, Bargły, Michałów, Nieradę, Sobuczynę, Brzeziny Nowe i Brzeziny Kolonia. Dalej już przez miasto ulicą Żyzną, Sabinowską i Jagiellońską. Koło Jagiellończyków żegnamy się i dalej samotnie 11-tego Listopada kieruje się do domu.
Bardzo fajny popołudniowy wypad. Idealna pogoda, noga dzisiaj całkiem dobrze podawała. Towarzystwo również idealne. Mam nadzieję, że teraz będzie już coraz więcej takich wypadów :)
Dzisiaj, pomimo tego, że nadgarstek jeszcze trochę bolał umówiliśmy się ze znajomymi z Jurabike na przedobiadowy wypad w okolice Mstowa. Trasa do końca znana nie była. Mieliśmy jechać asfaltem, więc Alek pozostawił w rowerze opony 1,5, na których objeżdżał Tatry. Pod skansenem stawiła się bardzo liczna ekipa - było nas w sumie 12 osób - ja, Alek, Rafał (Rafik), Zbyszek (Zibi), Agnieszka, Mirek, Bartek (Mr.Dry), Marcin (Pitbull) i kilka osób, których nie znałam - Przemek, Piotrek, Paweł i Bartek.
Na miejscu szybko okazało się, że plan asfaltu został przebity przez terenową opcję wycieczki. Nie byłam pewna czy mój nadgarstek to wytrzyma, a Alek wahał się czy da radę na prawie szosowych oponach, ale jak już przyjechaliśmy na start to nie chcieliśmy się wycofywać i pojechaliśmy razem z całą ekipą. Początkowo prowadził Bartek. Najpierw przez Kucelin i cmentarz Żydowski. Potem kawałek asfaltem przez Legionów no i w teren. Na początek podkazd na Ossona. Na szczycie pierwszy raz rozdzielamy się. Cześć z nas, w tym ja, Alek, Mirek i chyba Paweł zjeżdża normalnym zjazdem do czerwonego pieszego, a reszta pokonuje zjazd downhillowy.
Kontaktujemy się telefonicznie i spotykamy się wszyscy kawałek dalej. Wspólnie jedziemy terenem w stronę Przeprośnej Górki. I tutaj zaczyna się robić ciekawiej. Musimy przedostać się przez dośc obfite błoto. Rowery prawie całe ubłocone, a jak okazuje się potem, to był dopiero początek :D Najlepsze było dopiero przed nami :D
Dojeżdżamy do asfaltu. Obawiając się o nadgarstek rezygnuję z terenowego podjazdu i zjazdu z Przeprośnej Górki i tym samym decyduję się jechać do Mstowa asfaltem. Alek jedzie razem ze mną. Reszta ekipy wybiera wariant terenowy. Umawiamy się na spotkanie na rynku we Mstowie. Będąc już na rynku kontaktujemy się z ekipą. Okazuje się, że możemy trochę odpocząć, gdyż pojechali nieco inna drogą i taplają się we wodzie, więc musimy na nich trochę poczekać. Po jakichś 25 minutach jesteśmy znów w komplecie.
Na rynku opuszcza nas Mirek, który kieruje się asfaltem w drogę powrotną. Razem z resztą ekipy jedziemy asfaltem w stronę kościoła, a potem podjeżdżamy terenem na górę snowparku. Zjeżdżamy szybkim singlem nad zalew. Tam decyzja co dalej. Wąską ścieżką między trawami docieramy do Warty, która z powodu ostatnich deszczy nieco wezbrała. Noe ale skoro już tutaj dotarliśmy próbujemy przedostać się na drugą stronę. Efekty widoczne na fotkach i filmie poniżej. Najciekawszą kąpiel miała Agnieszka :D
Po pokonaniu rzeki jedziemy dalej prawie cały czas brodząc w wodzie, na wysokość prawie 3/4 koła. Po pokonaniu około kilometra, okazuje się, że wodna ścieżka doprowadziła nas jedynie do ogromnego zalewiska i musimy z powrotem wrócić się do rzeki i przebić się ponownie na drugi brzeg. Tym razem już bez dodatkowych kąpieli jak najszybciej na drugą stronę, bo komary nie dają spokoju.
Po wodnych kąpielach decydujemy się dotrzeć do jak najbliższego asfaltu. Okazuje się, że znajdujemy się w Kłobukowicach,. Tutaj nawet asfalt miejscami jest pod wodą, która wylewa się spod mostu na drogę.
Dalej jedziemy cały czas asfaltem, przez Zawadę, Małusy Wielkie i Turów do Olsztyna. Udajemy się do leśnego na izotonik. Pogoda ładna to i rowerzystów w leśnym tłumy. Korzystając z prysznica zmywamy z siebie resztki błota. Po krótkim odpoczynku zbieramy się z powrotem. Bartek, Aga i Przemek jada jeszcze trochę popływać w okolicach Mstowa, a my z resztą ekipy Jurabike jedziemy terenem przez Skrajnicę, potem rowerostradą do końca, kawałek terenem do torów, na drugą stronę, przez lasek do Bugaja i potem przez Michalinę do DK1. Żegnamy się z częścią ekipy i razem z Rafałem jedziemy jeszcze na myjkę. Następnie już prosto do domu.
Normalnie wariaci :D Zamiast grzecznie asfaltem to zachciało im się taplać w błocie i wodzie po kolana :D A potem rowery na serwis :D Na szczęście nie było tak źle. A co więcej, było wesoło i śmiesznie, no i wrażeń nie brakło :) Nikt się nie utopił, każdy wrócił cały z bananem na ustach. A przecież chyba o to chodzi :D Dziękuję wszystkim za udany i interesujący wypad i niecierpliwie czekam na następna jazdę w tym gronie :)
Na dziś w planach była Skandia Maraton Lang Team w Dąbrowie Górniczej. Niestety kontuzja nadgarstka zmusiła mnie do rezygnacji ze startu w dzisiejszym wyścigu. Z powodu owej kontuzji i niezbyt interesującej przez ostatni tydzień pogody nie jeździłam na rowerze od niedzieli. Już trochę mnie nosiło, więc wybraliśmy się dziś z Alkiem na krótką asfaltową przejażdżkę, spokojnym tempem.
Najpierw przez Stare Błeszno, potem główną drogą przez Bugaj, rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna. Chwila przerwy niedaleko Góry Biakło i dalej asfaltem przez Biskupice, Zrębice, Przymiłowice znów do Olsztyna. Koło rynku wstępujemy na moment do sklepu i potem powrót do domu, najpierw główną drogą, potem analogicznie jak wcześniej - rowerostradą, główną przez Bugaj i przez Stare Błeszno.
Nadgarstek niestety dalej boli. Na wszelkich nierównościach musiałam zwalniać i omijać je tak, by minimalizować wstrząsy. Plusem dzisiejszej wycieczki była niewątpliwie pogoda :D Nie pamiętam kiedy ostatnio była tak ciepła sobota i tak grzało słońce :D Tak na marginesie - nowe buciki Shimano są całkiem wygodne :)
Dzisiaj krótka trasa na zakończenie weekendu w Tatrach, w ramach rozjazdu po wczorajszej wyrypie :D A żeby było ciekawiej to na sam początek Alek zafundował mi gratisowy podjazd, czyli jakieś dodatkowe 100 metrów przewyższeń na odcinku półtora kilometra. Ale wszystko po kolei.
Wygrzebałam się z pokoju jako ostatnia. Już byłam na dole, gdy zauważyłam, że nie mam licznika i musiałam się wrócić, no i trochę zeszło na szukaniu. Gdy już byłam gotowa na dole, okazało się, że Daria z Rafałem już pojechali i mieli czekać na nas na najbliższej krzyżówce. No i czekali, z tym, że Alek powiedział, że pojechali w lewo w dół. Zjechaliśmy w dół, okazało się, że Darii i Rafała nie ma. No to telefon - czekają na nas, ale... u góry bo pojechali w prawo :D No więc musieliśmy najpierw wrócić się pod górę pod kwaterę, a potem pokonać jeszcze dodatkowe jakieś 2,5 km podjazdu. Wdrapaliśmy się do Zębu, gdzie czekały na nas Skowronki.
Na górze chwila odpoczynku, połączona z oglądaniem parady wozów strażackich. Najpierw kilkudziesięciu motocyklistów (których zobaczyć nam dane nie było, z powodu gratisowego podjazdu), a za nimi wozy strażackie z całego województwa. Wszystkie na sygnale, trąbiły syreny i klaksony, niektóre pojazdy prawie zabytkowe.
Po przejeździe całej strażackiej pielgrzymki dalej pod górę przez Ząb na Gubałówkę. Na szczycie jak zwykle tłumy turystów. Nie mogło obyć się bez pamiątkowej sesji zdjęciowej na punkcie widokowym. Wyjeżdżając z punktu widokowego z powrotem na drogę prowadzącą w stronę Butorowego Wierchu zdobyłam pamiątkowy szlif na łokciu. Ekipa pojechała, a ja zostałam na końcu. Na jakże krótkim, ale wcale nie płaskim podjeździe zleciał mi łańcuch z przodu i wylądowałam na chodniku. Turyści oczywiście mieli niesamowitą atrakcję jak leżałam na ziemi. Podniosłam się, Daria poratowała mnie odkażająca gazą, nakleiłam plaster na łokieć i w drogę w stronę Butorowego Wierchu.
Przy parkingu skręcamy w lewo i zjeżdżamy w dół do Kościeliska. Dalej drogą główną do Zakopanego. Kierujemy się na Krupówki. Rozdzielamy się na pół godzinki. Ja z Alkiem idziemy kupić serki, a Daria z Rafałem także idą na zakupy. Już w drodze do umówionego miejsca spotkania okazuje się, że mam kapcia w przednim kole. Winowajcą okazał się malutki drucik, którego z opony musiałam wyciągać zębami, bo inaczej nie dało rady go chwycić. Szybkie naklejenie łatki, pompowanie nabojem i jesteśmy gotowi do jazdy. Jedziemy - o ile to można tak nazwać - przez Krupówki do Smakosza na obiad. Podczas posiłku zaczyna lać. Czekamy aż deszcz ustanie i zbieramy się z powrotem na kwaterę.
I znów między turystami przez Krupówki. Następnie przez Zakopane koło dworca PKP do drogi głównej i z górki przez Poronin powrót na kwaterę. Jeszcze tylko półtora km pod górę - normalnie jakbym miała deja vu - chyba już dziś tędy jechałam :D i jesteśmy u celu. Niestety co dobre szybko się kończy i trzeba wesołej ekipie na wspólny weekend :)
Nadszedł w końcu ten dzień, na który od jakiegoś czasu czekałam. Razem z Alkiem wybraliśmy się na weekend w góry, by wspólnie ze Skowronkami objechać Tatry dookoła. Pogoda niestety od samego początku nas nie rozpieszczała. Od samego rana padało. Wyjechaliśmy z kwatery około 6.00. Sporą ilość czasu straciliśmy dziś na przebieranie się, bo albo padało, albo było nam zimno, albo z kolei za gorąco. Zmienność pogody zaskakiwała: deszcz przeplatany ze słońcem i wiatrem. Temperatura wahała się od 7,7 stopnia do 21 stopni Celsjusza.
Już po kilku kilometrach pierwszy postój na stacji benzynowej, by ubrać się grubiej. Kaptur pod kask, na stopy woreczki, i foliowe rękawiczki pod normalne rowerowe. Normalnie woretex :D Ale jakoś trzeba było się ratować, by nie przemoknąć. Tak było przez większość wyprawy. Co chwila postój albo na rozebranie się z kurtek i woreczków, albo na ubranie. Za Kościeliskiem przestało padać. W Chochołowie wyjeżdżamy z Polski i jesteśmy na Słowacji. Zmierzamy do miejscowości Vitanova, a potem skręcamy na mniej uczęszczaną drogę, prowadzącą do schroniska Oravice, gdzie zatrzymujemy się na herbatkę. Na liczniku dopiero 46 km. U nas takich herbatek nie ma :D Wielki kubek, do tego miód i cytrynka. Nawet mogliśmy rowery wprowadzić do środka.
Po krótkiej przerwie dalej w drogę. I od razu dość stromy podjazd do przełęczy Borik, po czym zjazd do miasteczka Zuberec. Następnie kolejny ciężki podjazd na Kwacziańską Przełęcz. Jedziemy, jedziemy i końca podjazdu nie widać. Na szczęście po pokonaniu podjazdu szybki zjazd do Liptowskiej Sielnicy i dalej drogą wzdłuż brzegów zbiornika Liptovska Mara. Następnie przrjazd przez centrum miasta Liptovsky Mikulas, gdzie jedziemy pasem dla rowerzystów, po boku drogi. Dojeżdżamy do miejscowości Liptovsky Hradok. Na liczniku już 100 km, godzina 13,30. Czas na obiad. Większość barów otwarta od 14tej. Zatrzymujemy się w restauracji przy kempingu. Jedzenie znakomite :)
Po posiłku ruszamy dalej. W tej samej miejscowości (Liptovsky Hradok) oglądamy jeszcze ruiny zamku. Następnie od zamku około 30 km cały czas lekko pod górę. Na początku podjazdu przerwa na zrzucenie kurtki i jednej pary skarpetek i założenie rękawiczek z krótkimi palcami. Ku zaskoczeniu samej siebie - podjazd, którego najbardziej się obawiałam szedł mi całkiem dobrze. W pobliżu Szczyrbskiego Jeziora znów zaczyna lać. A żeby tego było mało w jednym miejscu przegapiliśmy zjazd na Tatrzańską Łomnicę i musieliśmy wrócić się około kilometra pod górę. Cześć gratisowego podjazdu to nachylenie 12 %. I w tym momencie w okolicy 160 km dopadło mnie największe dziś zwątpienie czy dam radę. Jechałam o własnych siłach, ale trochę wolniej niż dotychczas. By nie odstawać w tyle za Darią, której Rafał pomagał już od jakiś 30 km w podjazdach, również korzystam z pomocy Alka.
Na szczęście po podjeździe trochę km po płaskim, potem znów podjazd na Zdziarską Przełęcz, a potem kierujemy się w stronę Łysej Polany. Jedziemy, jedziemy i ciągle Słowacja. Gdzież ta Polska? W końcu jesteśmy w Polsce. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powrotu do kraju, z którego zawsze najchętniej chce wyjechać :D Godzina już późna, prawie 21.00. Robi się coraz ciemniej. Ale wizja tego, że jesteśmy już w Polsce dodaje sił i nawet dziurawe drogi stają się mniej dziurawe, a podjazd jakiś taki mniej trudny. Dojeżdżamy do Bukowiny Tatrzańskiej, a następnie już całkiem po ciemku zjeżdżamy do Poronina. Niestety lampka przednia została w pokoju, bo nie sądziłam, że wrócimy tak późno. Zjeżdżam na samym końcu, gdyż w ciemnościach słabo widzę. Na sam koniec jeszcze podjazd pod kwaterę i koniec na dziś :) Udało się - Tatry objechane :D
Objazd Tatr to bardzo ciekawe przeżycie. Szkoda tylko, że pogoda nieco ograniczyła widokowe walory tej wyprawy. Dzisiejsza wycieczka to dzień rekordów - pierwsza setka, a w zasadzie od razu dwusetka w tym roku, w dodatku pierwsza razem z narzeczonym :) Pobiłam dziś swoją dotychczasową życiówkę dystansu i przewyższeń podczas jednej wycieczki :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się powtórzyć taki wypad. Dziękuję Darii i Rafałowi za towarzystwo podczas wyprawy i Alkowi za pomoc w chwilach, gdy zmęczenie dawało o sobie znać.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.