Popołudnie z przygodami, czyli trening na Ossona, Przeprośna i szybki powrót
Z pod skansenu ruszyłyśmy we dwie. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, potem przez cmentarz żydowski i asfaltem przez Legionów. Następnie terenem do Ossona, gdzie wykorzystałyśmy czas, zanim dotarli do nas chłopaki i mierzyłyśmy się z podjazdem na sam szczyt. Podjechać się nie udało, Kasia próbowała trzykrotnie, a ja w sumie czterokrotnie. Najlepiej wyszedł mi trzeci podjazd - dojechałam mniej więcej do 3/4 wzniesienia. Przy czwartym niestety zaliczyłam upadek, obijając sobie kostkę i krzywiąc wózek tylnej przerzutki (o czym dowiedziałam się dopiero przymierzając się do kolejnego, piątego podjazdu, z którego w efekcie zrezygnowałam, gdyż na największej zębatce z tyłu przerzutka ocierała o szprychy).
Czekałyśmy dość długo zanim dotrą chłopaki. We troje kilkukrotnie podjeżdżali na szczyt, zamieniając się co chwila rowerami. Najlepiej poszło Pikselowi. O Gawła próbach miałam nie pisać (takie dostałam odgórne przykazanie :D) więc tego nie zrobię. Kto by i widział ten jest wtajemniczony w sprawę :) Po wszystkich próbach pokonania Osoona Gaweł podjął się reanimacji mojej przerzutki i kolejny raz uratował mi rower :) Jeszcze chwile pogadaliśmy, po czym Gaweł z Pikselem wrócili z Ossona do domów, a my w trójkę z Kasią i Bartkiem postanowiliśmy zaliczyć jeszcze Przeprośną.
Przez Ossona pojechałyśmy z Kasią bokiem, gdzyż stwierdziłyśmy, że nie było sensu kolejny raz mierzyć się z kamienistym podjazdem na samą górę, natomiast Bartek przebił się przez sam szczyt i spotkaliśmy się ponownie już za szczytem. Następnie zjechaliśmy w dół i najpierw terenem, potem kawałek asfaltem czerwonym szlakiem rowerowym pojechaliśmy w stronę Sprośnej Górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenem. Udało się podjechać bez problemu, choć myślałam, że będzie dziś gorzej. Na szczycie krótki odpoczynek. Robiło się coraz później, czas nas gonił, więc razem zdecydowaliśmy, ze z Przeprośnej Górki wracamy do domów.
Na terenowym zjeździe Kasia zgubiła licznik. Bartek odjechał szybciej kawałek do przodu i tam na nas czekał. Zatrzymałyśmy się, ja pilnowałam rowerów, a Kasia poszła pieszo na poszukiwania zguby. Niestety nie udało się znaleźć. Przy okazji dostałam delikatny opr od sprzedawcy z Dobrych Sklepów Rowerowych, który akurat zjeżdżał z Ossona i liczył na szybki zjazd, a musiał wyhamować przed Kasi rowerem, który pozostawiła na drodze. Nie przyszło mi do głowy, że akurat ktoś poza nami mógłby tam w tym czasie jechać, bo bardziej martwiłam się, czy Kasia zabrała ze sobą lampkę idąc sama na górę.
Mieliśmy wracać wzdłuż rzeki do Tesco, ale z uwagi na to, że chcieliśmy dotrzeć jak najszybciej, uznaliśmy, że pojedziemy asfaltem przez Mirowską. Oj jak ja lubię tamtą drogę - górka, dołek, górka dołek i tak cały czas :D Wszystkie asfaltowe podjazdy poszły dziś bardzo sprawnie. Najgorsze były tylko te kocie łby, na których jak zwykle zjechały mi nogi z pedałów. Już przy szpitalu na Zawodziu rozdzieliliśmy się i Bartek pojechał w swoją stronę, a my pojechałyśmy z Kasią duktem wzdłuż rzeki za elektrownią i obok Galerii, chcąc dojechać do Krakowskiej.
Przy Galerii pojechałyśmy początkowo nie z tej strony rzeki, z której powinnyśmy i dojechałyśmy do końca ścieżki do jakiegoś zagrodzonego placu tuż przy rzece. Wróciłyśmy te parę metrów do właściwego duktu. Dotarłyśmy do Kanału Kohna do ścieżki rowerowej, którą dojechałyśmy do Krakowskiej, a potem zjechałyśmy znów na ścieżkę wzdłuż rzeki, aby dotrzeć do Bór. Przy Bór Kasia pojechała przez Niepodległości do domu, a ja tak jak wracam z pracy przez Bór i Jagiellońską do domu.
Mimo niewielkiej ilości km, które udało nam się pokonać dzisiejszego dnia i kilku nieprzewidzianych przygód wypad można zaliczyć do udanych. Pogoda dopisała, towarzystwo przyjemne, więc to najważniejsze. Straty techniczne w tym momencie są mniej ważne. Dziękuję za wypad i do następnego :)