Wpisy archiwalne w kategorii

5) Głównie asfalt

Dystans całkowity:7856.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:346:55
Średnia prędkość:21.33 km/h
Maksymalna prędkość:67.06 km/h
Suma podjazdów:30925 m
Maks. tętno maksymalne:182 (93 %)
Maks. tętno średnie:174 (89 %)
Suma kalorii:7774 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:44.14 km i 2h 13m
Więcej statystyk

Bez celu i bez energii :(

Wtorek, 19 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Do pracy pojechałam dziś autem, więc postanowiłam pod wieczór troszkę pokręcić. Niestety jak na złość od samego początku wszystko było dziś przeciw mnie. Ledwo wyszłam z domu, okazało się, że zapomniałam rękawiczek, ale to nic, wróciłam się, założyłam i w drogę.

Przejechałam może ze 100 metrów i na pierwszym zakręcie lampka wypadła mi z zaczepu. Niewiele brakło i skończyła by żywot pod kołami samochodu. Podniosłam ją, zamontowałam i jadę. Ujechałam 2 metry... i zerwała mi się gumka od magnesu, więc licznik nie liczył mi odległości, a magnes prawie wkręcił się w szprychy. Co za pech... Znów powrót do domu. Szybki montaż nowej gumki i w drogę, choć już byłam trochę zniechęcona.

Zaczynało wiać coraz mocniej, jakby zbierało się na jakiś deszcz, ale jak już pokonałam techniczne przeciwności uznałam, że jadę dalej. Jakoś tak kompletnie bez celu pojechałam w stronę skansenu, potem w stronę huty i zjechałam na ścieżkę wzdłuż rzeki. Dojechałam raptem koło Guardiana i zadzwonił telefon - "za ile możesz być z powrotem?" No więc z powrotem do domu. Trasa taka sama. Nic szczególnego.

Osłabienie po weekendzie jeszcze nie minęło. Nie wiem dlaczego, ale bardzo długo trwa u mnie regeneracja organizmu. Pozostaje mieć nadzieję, że jutro będzie już lepiej...

Spontaniczne odwiedziny smoka - Kraków 2 raz w roku

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(5)
Planowałam wycieczkę do Krakowa na zeszły weekend, ale nie doszła do skutku. Z kolei w ten mieliśmy jechać na ognisko do Pawełek z Gawłem, MrDry i Przemo2, ale wyjazd został odwołany w piątek popołudniu. Bez zastanowienia podjęłam spontaniczną decyzję, o tym, by wykorzystać sobotni wolny dzień i wybrać się w odwiedziny do smoka. Wieczorem tuż po krótkiej konsultacji z Robertem zaproponowałam wspólny wypad jeszcze kliku osobom. Postanowiliśmy wyjechać trochę wcześniej niż ostatnio, by móc jeszcze cokolwiek zwiedzić, a nie tylko przejechać obok.

W niedzielę wstałam wcześnie rano, ponownie sprawdziłam prognozę pogody dla Zawiercia i Krakowa, aby upewnić się, że nie złapie nas po drodze deszcz. Prognozy były na szczęście optymistyczne - tylko możliwe przelotne opady deszczu, wiatr słaby. Punktualnie o 6 stawiłam się pod Jagiellończykami. Czekali już na mnie Piksel i STi. Nikt więcej się nie stawił, więc ruszyliśmy we troje w drogę pozytywnie nastawieni.

Pojechaliśmy kawałek wzdłuż trasy, przez stare Błeszno, do trasy DK1. Dalej asfaltem przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp, Myszków. Podjazd pod górkę w Mrzygłodzie poszedł mi dziś wyjątkowo lekko. Dalej przez Zawiercie, Fugasówkę do Ogrodzieńca. Pierwszy postój zrobiliśmy dopiero po 55 km w Ogrodzieńcu przy drewnianych figurach. Średnia prędkość jazdy wyniosła prawie 24km/h.

W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Przed Rodakami musieliśmy zmierzyć się z dość długim podjazdem, udało mi się wjechać na 2 przełożeniu z przodu. Zjazd w dół bajeczny. Duża prędkość na zjeździe i przejeżdżająca obok ciężarówka spowodowała, że trochę mną zachwiało. W dalszej części nasza trasa wiodła asfaltem przez Klucze i Bogucice. Następnie zjechaliśmy na pewien odcinek w teren na czerwony szlak rowerowy, którym dojechaliśmy do Rabsztyna.

W Rabsztynie wjechaliśmy terenem pod zamek, ale był jeszcze zamknięty, bo była dopiero 9:40. Postanowiliśmy najpierw udać się do knajpy i po drugiej przerwie ponownie dojechać do zamku, by go zwiedzić. Przy wjeździe pierwszy raz podczas dzisiejszej jazdy zrzuciłam przednią przerzutkę na młynek – na asfalcie podjeżdżałam cały czas na 2 przełożeniu, ale w tym wypadku nie dałabym rady. Piksel nie chciał zobaczyć ruin od wewnątrz i czekał przed bramą wejściową. Po obejrzeniu zamku zjechaliśmy na dół i pojechaliśmy dalej.

Kawałek jechaliśmy terenem czerwonym rowerowym, a następnie asfaltem przez Olkusz. Kilka km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy), dalej przez Sieniczno, Kosmolów, Sułoszową do Pieskowej Skały. Nawet podjazdy w Kosmolowie i Sułoszowej poszły mi dziś bez większego problemu. W Kosmolowie podczas zjazdu przekroczyliśmy dozwoloną prędkość 40m/h – ja miałam na liczniku 52km/h. Średnia prędkość do Pieskowej Skały nieznacznie spadła, ale i tak była wysoka – wynosiła 23,6km/h.

W Pieskowej Skale udaliśmy się najpierw ścieżką do Maczugi Herkulesa, a potem czarnym pieszym po dość śliskim gruncie wprowadziliśmy rowery pod górkę na zamek. Piksel znów nie chciał wchodzić do środka, więc sami z Robertem poszliśmy na dziedziniec. Weszliśmy też na górę na punkt widokowy nad knajpą, aby zobaczyć z lotu ptaka słynne ogrody. Widok niesamowity. Musieliśmy później dotrzeć znów do asfaltu. Czarnym śliskim pieszym Piksel i ja zjechaliśmy na dół, Robert zachowawczo rower sprowadził, bo za bardzo ślizgały mu się opony. Prędkość po przeprawie szlakiem nieco spadła.

Ze Skały pojechaliśmy przez Młynnik do Ojcowa. Po schodach wdrapaliśmy się z rowerami na górę by obejrzeć ruiny. Pierwszy raz byłam Ojcowie, ale myślałam, że jest bardziej wart uwagi. Pozostałości po ruinach nie zrobiły na mnie dużego wrażenia. Bardziej efektownie to wszystko wygląda z dołu. Cóż, byłam, zobaczyłam, oceniłam. Mam już przynajmniej swoją opinię w tym temacie. Zjechaliśmy na dół asfaltem, żeby nie wytrzęsło nas na schodach.

Pojechaliśmy dalej kawałek asfaltem, a potem zboczyliśmy na czarny pieszy. Podjęliśmy próbę dojazdu szlakiem do Groty Łokietka. Pierwsze kilka metrów całkiem nieźle, pod górkę po ubitej kostce nawet nie jechało się źle, jednak z każdym metrem robiło się coraz bardziej stromo i pojawiało się coraz więcej luźnych, mokrych i śliskich kamieni. Postanowiliśmy, że jednak nie ma co się „rwać z motyką na słońce” i zawróciliśmy z powrotem do drogi, po czym ruszyliśmy niebieskim / czerwonym / żółtym pieszym do Bramę Krakowską, gdzie zrobiliśmy sobie kolejny postój.

Zastanawialiśmy się czy podjąć kolejną próbę podjazdu pod Grotę Łokietka, ale tym razem niebieskim pieszym od Bramy Krakowskiej – podjazd podobno miał być łatwiejszy. Nie byliśmy jednak zdecydowani, więc zaproponowałam, że rzucimy monetą – reszka: jedziemy, orzeł: nie jedziemy, wypadła reszka :D dla pewności rzut powtórzyłam – znowu reszka. No to ruszamy. Przejechaliśmy odcinek około 300 metrów i okazało się, że wcale nie jest łatwiej. Postanowiliśmy kolejny raz zawrócić. Już wiem dlaczego pod Grotę nie ma żadnego szlaku rowerowego. Już nawet nie zwracaliśmy uwagi na to, że obniżyła się nam średnia.

Ruszyliśmy dalej czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów asfaltem przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do granicy Krakowa. Tym razem nie przeoczyłam tej cudownej tabliczki „Witamy w Krakowie – Mieście Królów Polski" :) Przy granicy miasta miałam średnią 22,72 km/h, dystans 124,60 km.

Po chwili przerwy przy tablicy udaliśmy się w stronę rynku. Jechaliśmy ulicami miasta przez Krowodrzę i Nowy Kleparz, aż wreszcie dotarliśmy na Stary Rynek :) Najpierw pojechaliśmy pod Kościół Mariacki, potem Sukiennice i pomnik Mickiewicza. Następnie na Wawel, jednak z rowerami nie można było zwiedzać, więc pojechaliśmy odwiedzić smoka, który z zachwytu zionął ogniem jak nas zobaczył :D Przejechaliśmy się kawałek wałem wzdłuż Wisły, po czym udaliśmy się do knajpy na obiadek.

Po obiadku pojechaliśmy kawałek wzdłuż Wisły, dalej przez Kazimierz, Zabłocie na dworzec do Płaszowa. Okazało się, że pomimo tego, iż zdążyliśmy zwiedzić wszystko to, co było w planie, zakupić bilety i zrobić zakupy na drogę mamy jeszcze ponad godzinę czasu wolnego do odjazdu pociągu. Postanowiliśmy pokręcić się w okolicy dworca. Na mapie zauważyliśmy w pobliżu Staw Płaszów i tam chcieliśmy się udać.

Przed dworcem skręciliśmy w lewo, jechaliśmy kawałek wzdłuż torów, ale okazało się, że tędy nie dojedziemy. Okrążyliśmy dworzec od drugiej strony jadąc przejazdem pod torami. Dojechaliśmy do jakiegoś osiedla, musieliśmy zapytać kogoś o drogę do stawu. Akurat w pobliżu szła pewna pani. Wytłumaczyła nam, że musimy pojechać koło bloków, a za blokami ścieżka doprowadzi nas do stawu, Tak zrobiliśmy. Była już 17,40 więc czas było udać się z powrotem na dworzec.

Stanęliśmy na peronie, z którego miał odjechać pociąg. Było coraz bliżej odjazdu a pociągu dalej nie było. Nagle zauważyłam, że pociąg podjechał na zupełnie inny peron, zbytnio mnie to nie zdziwiło. Szybko udaliśmy się schodami pod dworcem na właściwy peron i zajęliśmy miejsca w pociągu. Powrót bardzo mi się dłużył, może dlatego, że tym razem byliśmy we troje w przedziale i oprócz nas było tez sporo innych podróżnych. Około 21 wysiedliśmy z Robertem na dworcu Raków, Piksel pojechał na główny. Z dworca standardowo przez Aleję Pokoju i Jagiellońską do domu.

Bardzo przyjemny wypad, który zapewne będę długo wspominać i z chęcią powtórzę jeszcze nie raz - dość szybkie tempo jazdy, temperatura idealna, spora dawka zwiedzania – czyli to, co EdytKa lubi :D Wycieczka odbyła się bez żadnych nieprzyjemnych zdarzeń. Spontany jednak były, są i będą najlepsze z najlepszych :)

Figura w Ogrodzieńcu © EdytKa


Ekipa w Rabsztynie © EdytKa


na moście przed zamkiem w Rabsztynie © EdytKa


kot jest wszędzie :D © EdytKa


Zwiedzanie ruin w Rabsztynie © EdytKa


Ruiny zamku w Rabsztynie © EdytKa


Rycerz EdytKa © EdytKa


Na wieży w Rabsztynie © EdytKa


Zjazd z pod ruin zamku w Rabsztynie © EdytKa


Z Robertem przed zamkiem w Pieskowej Skale © EdytKa


Z Pikselem przed zamkiem © EdytKa


Na zamku w Pieskowej Skale © EdytKa


Prawie jak wieża :D © EdytKa


Ogrody w Pieskowej Skale © EdytKa


EdytKa i rycerz Pieskowej Skały © EdytKa


Ale dzida :D Maczuga Herkulesa © EdytKa


Pierwszy raz w Ojcowie © EdytKa


Przy Bramie Krakowskiej © EdytKa


Próba dojazdu niebieskim do Groty Łokietka © EdytKa


Barbakan - jesteśmy u celu © EdytKa


Cudowne miasto Królów Polski © EdytKa


Na Krakowskim rynku - Kościół Mariacki © EdytKa


Na Krakowskim rynku © EdytKa


Niestety za bramę na rowerze nie można wejść © EdytKa


W odwiedzinach u smoka © EdytKa


Wawel stoi, Wisła płynie - Kraków bez zmian © EdytKa

Pozwiedzać jaskinie - Rezerwat Szachownica i Rezerwat Węże

Czwartek, 7 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Już od dłuższego czasu chciałam wybrać się do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, dokładnie do Rezerwatu Węże i Szachownicy, jednak albo wypadało cos innego, albo nie było tyle czasu i wyjazd był odkładany na kiedy indziej. No ale ileż to kiedy indziej może trwać? Czwartek wolny od pracy stał się doskonałą okazją, do tego, by poznać nieznane dotąd zakątki naszej okolicy. Wycieczkę zaplanowałam na godzinę 11:00
Ani ja, ani Robert nie znaliśmy dobrze trasy, uznaliśmy, że będziemy bazować na mapie.

Pod galerię pojechaliśmy przez Jagiellońską, Bór, ścieżkę wzdłuż rzeki i Kanał Kohna. Na miejscu czekał już Gaweł, a po chwili dojechali jeszcze Piksel i Wini. Wspólnie przez miasto udaliśmy się w stronę hali Polonia, gdzie wyczekał na nas Maciek (CSA). Przez miasto prowadził nas Gaweł. Kawałek Warszawską, za rondem Trzech Krzyży między blokami w pobliżu Worcella do Kiedrzyńskiej, a potem już pod halę. W pełnym składzie ruszyliśmy w drogę.

Okazało się, że Piksel zna trasę do rezerwatu, więc to on został przewodnikiem wycieczki. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Następnie za Realem asfaltem przez Kiedrzyn, Białą i Lgotę. W Lgocie zjechaliśmy z drogi w prawo na szutrówkę, która później zamieniła się w polną ścieżkę. Dotarliśmy do Kamyka.. Jechaliśmy potem dłuższy fragment trasy asfaltem przez Kamyk, Kłobuck, Wilkowiecko, Rębielice Królewskie, Danków do Lipia. Dopiero tutaj trasa zrobiła się ciekawsza.

Zjechaliśmy z asfaltu na niebieski pieszy. Początkowo szlak biegł szutrową dróżką, jednak szybko zamienił się w leśną ścieżkę. W pobliżu Częstochowy takich ścieżek nie ma - gęsty, zarośnięty krzakami i trawami las, miejscami słońce nie miało jak przebić się przez gałęzie drzew. Klimat rodem z jakiejś starej baśni. W jednym miejscu musieliśmy przejść z rowerami pod powalonym drzewem, które zagrodziło ścieżkę. Jadąc szlakiem dotarliśmy do jaskini, która była od góry przykryta drewnianymi belkami. Zatrzymaliśmy się na chwilę i ruszyliśmy dalej. Szlak był jeszcze bardziej interesujący. Oprócz zarośli i wielu zakrętów zaczęły się jeszcze pagórki. Trzeba było bardzo uważać. W jednym miejscu uderzyłam kaskiem o dość grubą gałąź drzewa. Wreszcie dotarliśmy do pierwszego zaplanowanego celu – do jaskini Szachownica.

Cudowne miejsce – warto było się tam wybrać. Od razu wbiegłam do jaskini, by ją zwiedzić. Co chwila słyszałam od Roberta i Gawła, żebym uważała na luźne skały, które w każdej chwili mogą obsypać się z sufitu jaskini. Pozostali zostali na zewnątrz. Po powrocie do reszty jeszcze chwila przerwy na jedzenie, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej do kolejnego punktu wycieczki - Rezerwatu Węże.

Kawałek tą samą trasą niebieskim pieszym, przez pagórki, krętą ścieżkę między zaroślami. Następnie po trawach przez pola i dalej między krzakami przez górkę do Drabów, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Spostrzegliśmy, że brakowało Roberta. Jak się okazało szukał na górce kolejnej jaskini – tej do której niestety nie ma już wstępu, bo jest zamknięta kratą na kłódkę. Znalazł ją, po czym do nas dojechał. Pojechaliśmy na chwilę do sklepu w Drabach, gdzie spotkaliśmy dość śmiesznego pana, który chciał z nami porozmawiać :D Stwierdził, że mój rower jest różowy, hehe, dowiedziałam się czegoś nowego :D

Następnie jechaliśmy asfaltem przez Młynki, aż dotarliśmy do Wężów. W Wężach najpierw szutrem, potem ścieżką zielonym rowerowym. W dalszej części, już na terenie Rezerwatu Węże zielony szlak biegł przez las, równocześnie z czerwonym / niebieskim pieszym. Na sam szczyt wzniesienia rowery musieliśmy podprowadzić. Nie byliśmy pewni gdzie mamy szukać jaskini „Za kratą”, zapytaliśmy więc jakichś chłopaków, którzy przy ognisku piekli kiełbaski. Okazało się, że jesteśmy prawie przy samej jaskini, tylko kawałek musimy zejść w dół.

Do jaskini weszłam tylko ja i Robert. Reszta chłopaków nie chciała. Mają czego żałować. Wspaniałe miejsce. Jaskinia ma kilka komór, bardzo efektowne nacieki, na sam dół prowadzą trzy drabinki. Robert dotarł na sam dół, ja pokonałam dwie drabinki, gdyż trzecia była mało stabilna i bardzo się trzęsła. W jaskini przywitał nas nietoperz, który dłuższą chwilę latał nam nad głowami. Przy wyjściu z jaskini musiał pomóc mi Gaweł i podać mi rękę, bo nie miałam jak zejść z drabinki i stanąć sama na nogi.

Po zwiedzeniu jaskini zebraliśmy się z powrotem. Zjeżdżając w dół w stronę zielonego szlaku Robert złapał kapcia. Musieliśmy więc zatrzymać się na ścieżce w środku lasu. Przy okazji mogliśmy popatrzeć jak grupka chłopaków zjeżdżała na rowerach zjazdowych. Po załataniu dziury mogliśmy ruszać dalej. Zielonym szlakiem tą samą trasą dotarliśmy znów do Wężów. Dalej jechaliśmy już cały czas asfaltem, gdyż Maćka złapał skurcz i nieco opadł nam z sił.

Pojechaliśmy przez Młynki, Draby, Kiedosy, Grabarze, Parzymiechy, Napoleon. W tejże miejscowości przekroczyliśmy dozwoloną prędkość 30km/h. Ja miałam na liczniku 42km/h, a chłopaki więcej. Maciek jechał za nami swoim tempem. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i cierpliwie na niego czekaliśmy. Następnie jechaliśmy spory odcinek jak w poprzednią stronę przez Lipie, Danków, Rębielice, Wilkowiecko, aż do Kłobucka. W Kłobucku za przejazdem kolejowym pojechaliśmy kawałek na skróty szutrówką, a potem dalej asfaltem. Musieliśmy przebić się przez procesję – w końcu było Boże Ciało.

Po wyjeździe z Kłobucka jechaliśmy przez Kamyk do Białej. Przed Białą napotkaliśmy rowerzystę jadącego na szosie, który jak na szosowca jechał dość powoli. Robert z Gawłem uznali, że dam radę go dogonić. Potraktowałam to jako żart :D Jednak najpierw Robert, potem Gaweł zaczęli pchać mnie do przodu i moja prędkość rosła. W pewnym momencie już sama jechałam ponad 42km/h. Spojrzenie szosowca gdy znalazłam się tuż obok niego bezcenne :D

W Białej zjechaliśmy z głównej drogi i pojechaliśmy bardzo dziurawą drogą, aż dotarliśmy do Częstochowy. Zjechaliśmy w teren na dość piaszczysty czarny rowerowy szlak, którym przez pola dojechaliśmy do Alei Brzozowej. Tutaj nasze drogi się rozeszły. Piksel i Wini dojechali do końca Brzozowej, a my z Gawłem, Maćkiem i Robertem pojechaliśmy koło szpitala na Parkitce. Następnie pojechaliśmy ścieżką rowerową na Okulickiego, Dekabrystów do Maćka pożyczyć śpiwór na wypad do Pawełek.

Następnie po pożegnaniu z Maćkiem pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Gaweł zjechał w stronę domu w pobliżu Politechniki, my z Robertem pojechaliśmy dalej prosto wzdłuż linii tramwajowej, aż do skrzyżowania z Bór. Potem asfaltem przez Bór, przy Jagiellońskiej przez lasek wzdłuż torów do Jesiennej i prosto do domu.

Bardzo udana wycieczka. Przyjemne tempo, miłe towarzystwo, poznane nowe ścieżki, zwiedzone nieznane okolice, czego chcieć więcej? Pogoda dopisała, sama przyjemność z jazdy :) Oby każdy wypad był taki wspaniały :) Z pewnością wrócę jeszcze do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego poszukać pozostałych jaskiń - między innymi jaskini Niespodzianka, bo sama nazwa brzmi zachęcająco.

Podczas jazdy, gdzieś w okolicach Lgoty © EdytKa


Przed wejściem do jaskini Szachownica © EdytKa


Nie wiedziałam, że w jakini też można byc porwanym przez UFO :D © EdytKa


Podpierając sufit w jasniki Sachownica © EdytKa


W zakamarkach jaskini © EdytKa


Cała ekipa przed Szachownicą © EdytKa


Taka gałąź zaatakowaa moje koło podczas jazdy © EdytKa


Zejście w dół w jaskini "Za kratą" © EdytKa


W jaskini "Za kratą" w Rezerwacie Węże © EdytKa


Nacieki na ścianach jaskini © EdytKa


No to jazda - gonimy szosowca :D © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem asfaltowa objazdówka, czyli trening przed orbitą

Środa, 6 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Dawno nie jechałam rowerem do pracy, bo albo pogoda nie najlepsza, albo musiałam jeździć służbowo do urzędów. Postanowiłam w zamian dziś wybrać się do pracy na dwóch kółkach. Trasa jak zwykle. Towarzyszył mi Robert. Po pracy samotnie do domku identyczną trasą.

Popołudniu, a w zasadzie pod wieczór korzystając z nieco lepszej niż przez ostatnie dni pogody również chciałam gdzieś się przejechać. Zaproponowałam wspólny wypad innym rowerzystom z CFR. Nie miałam jednak jednoznacznie określonej trasy. Pod skansenem o umówionej godzinie zjawił się Bartek i wini. W takim składzie zdecydowaliśmy się na wycieczkę całkowicie po asfalcie, z uwagi na fakt, że Bartek przyjechał na szosie.

Pojechaliśmy w stronę huty po drodze minęliśmy się z Damianem, na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek po kostce brukowej. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Siedlec, Mstów. W Mstowie chwila postoju, bo wini musiał odebrać telefon. Podczas ruszania spadł mi łańcuch i w efekcie zaliczyłam bliskie spotkanie z asfaltem :( Zdarłam trochę skórę z łokcia, nic poważniejszego się na szczęście nie stało. Pojechaliśmy dalej przez Zawadę, Małusy Wielkie, Zagórze, Lusławice, Czepurkę, Piasek, Zrębice, Przymiłowice do Olsztyna. Z Olsztyna kawałek główną, dalej w prawo i przez osiedle "Wilcza Góra" w stronę huty. Potem obok nastawni, koło Guardiana i pod skansen, gdzie odłączył się wini. Następnie Alejką Pokoju do DK1, gdzie pożegnałam się z Bartkiem i przez Jagiellońską pojechałam do domu.

Wycieczka bez dłuższych postojów, w całości asfaltem. Było kilka trudnych jak dla mnie podjazdów, ale były również i szybkie zjazdy. Tempo całkiem przyjemne. Chyba udało mi się osiągnąć najwyższą do tej pory średnią z całej wycieczki. Wieczór stosunkowo ciepły, bez wiatru. Czysta przyjemność z jazdy. Jedyny minus, że pojechałam "na sucharka", zapomniałam zabrać czegokolwiek do picia, a kasy tez nie wzięłam. Gdyby Bartek nie poratował mnie swoją wodą byłoby ciężko.

W poszukiwaniu konwalii

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(3)
Pogoda jak na maj (mój ulubiony miesiąc, w którym się urodziłam, kiedy kwitną drzewa, kwiaty) niezbyt nas rozpieszcza. Zimno, wietrznie, pochmurno. Trudno było mi dziś zebrać się na rower, udało się dopiero pod wieczór. Chciałam zobaczyć, czy kwitną już konwalie. Chyba gdyby nie ten cel, nie zmobilizowałabym się na rower.

Pojechaliśmy z STi przez osiedle, potem Aleją Pokoju, obok skansenu, dalej koło huty, na rondzie w lewo na kostkę brukową, na której zawsze mnie wytrzęsie. Potem ścieżką rowerową na Legionów, kawałek asfaltem i zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Tam przerwa na poszukiwanie konwalii. Już zaczynają kwitnąć. Udało się nawet zrobić mały bukiecik.

Nie chciałam zbyt bardzo wytrząść delikatnych, cudownie pachnących białych dzwoneczków. Z tego powodu decyzja o tym, by możliwie jak najszybciej wyjechać na asfalt. Pojechaliśmy dalej czerwonym rowerowym do Kusiąt. Następnie asfaltem cały czas, aż do nastawni, dalej koło Guardiana, obok huty, koło skansenu, Aleją Pokoju, i jak zwykle Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Uwielbiam konwalie - takie delikatne, prześliczne, wspaniale pachnące - rzec by można, że to moje ulubione majowe kwiaty :) Własnoręcznie zrobiony mały bukiecik cieszy o wiele bardziej niż gotowy kupiony na jakimś bazarku. Ciesze się, że pomimo nie najlepszej pogody zmobilizowałam się i wsiadłam na rower - inaczej nie miałabym teraz w wazonie bukietu konwalijek.

Oto one:

Droga do i z pracy, a potem asfaltem przez Olsztyn do Poraja i powrotne błądzenie

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(2)
Kilka dni bez jazdy rowerem sprawiły, że zaczęło mnie pomału nosić. Umówiłam się na popołudniowo-wieczorny wyjazd razem z Helenką. Napisałam także propozycję na CFR rowerowym. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu chętnych – byłam mile zaskoczona. Na miejscu spotkania pod skansenem stawili się: Helenka, jej mąż Krzysiek, syn Darek (darsji), Bartek, mario66 i Sebastian (sebaxgh). W Olsztynie miał dołączyć do nas także Arturm. Dla odmiany zaplanowana była wycieczka w całości asfaltowa.

Taką wesołą gromadą ruszyliśmy w stronę huty. Dalej koło Guardiana i w kierunku Kusiąt. Potem starą drogą na Olsztyn. Na główną drogę wyjechaliśmy już za Odrzykoniem. Przed dojazdem do rynku spotkaliśmy Arka. Chwila przerwy, podczas której dojechał Arturm - punktualnie co do minuty o umówionej godzinie. Zaproponowałam Arkowi by z nami pojechał, ale on już w zasadzie wracał. Dotrzymał nam towarzystwa do baru leśnego. Dalej pojechaliśmy 8 osobową ekipą przez Biskupice. Powoli, ale skutecznie wjechałam pod tę słynną górkę. Krótka przerwa na szczycie przy kościele i potem przez Choroń, obok wieży widokowej do Poraja. Zjazd bajeczny. W Poraju nad zalew, chwilę odpocząć, zrobić kilka fotek, pogadać i uzupełnić płyny.

Z powrotem przez Osiny, Kolonię Borek, Kolonię Poczesną, Przecięliśmy DK1 i dalej przez Bargły, Michałów, Nieradę i Mazury. Nie byliśmy niestety pewni, którędy mamy dalej jechać – razem z Bartkiem nie do końca pamiętaliśmy drogę – (on tamtędy jechał jeden raz, z kolei ja dawniej jeździłam tamtędy czasami do pracy, ale zdążyłam sporo zapomnieć przez kilka lat). Po chwili zastanowienia pojechaliśmy kawałek uszkodzonym asfaltem, obok wysypiska śmieci i dojechaliśmy do jakiś domów. Okazało się później, że jesteśmy znów w Poczesnej. I No i kolejny dylemat - prosto czy w lewo. Początkowo pojechaliśmy prosto – okazało się, że dojechaliśmy znów do DK1 – skrzyżowanie dalej, niż to, którym wcześniej przejechaliśmy. Takie małe kilkukilometrowe kółko :D Wróciliśmy się i skręciliśmy tam gdzie powinniśmy. Już wtedy dokładnie wiedziałam, gdzie jesteśmy.

Mogliśmy już spokojnie jechać bez błądzenia, tylko byłam troszkę spóźniona, bo umówiłam się wcześniej ze znajomymi. Zadzwoniłam, i powiedziałam, aby poczekali. Jechaliśmy przez Hutę Starą A, potem Hutę Starą B, Wrzosową i wylądowaliśmy wreszcie w Częstochowie na Starym Błesznie. Przy skrzyżowaniu Boh. Katynia i Jesiennej przyszedł czas częściowego rozstania. Arturm, mario66 i sebaxgh pojechali prosto. Ja miałam najbliżej w lewo, w końcu byłam już na tej ulicy, na której mieszkam. Helenka, Krzysiek, Darek i Bartek postanowili pojechać ze mną. Odprowadzili mnie pod samiuśki dom, gdzie cierpliwie czekali już znajomi.
Pożegnaliśmy się i ekipa pognała dalej.

Trochę błądzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D poznaliśmy nowe asfaltowe drogi, idealne do jazdy. W Częstochowie takich chyba nie ma. Praktycznie bez dziur, niewielki ruch samochodowy – cud, miód i malina. Dziękuję wszystkim za towarzystwo :) Było super. Cudowny poniedziałkowy wieczór.

Nad zalewem:

Zdążyć przed deszczem, czyli powrót z ogniska

Sobota, 12 maja 2012 · Komentarze(0)
W sobotni poranek po forumowym ognisku trzeba było wrócić do domu. Agnieszka, Ruda i Maciek (CSA) nie wracali na rowerach - przyjechał po nich Mariusz i zabrał ich samochodem. Faki, Robert i ja wracaliśmy obładowani na rowerach.

Na dobry początek wprowadziliśmy rowery na szczyt Towarnych, potem częściowo sprowadziliśmy, a częściowo zjechaliśmy na dół na polanę. Dalej przez piach do asfaltu. Z każdą chwila było coraz chłodniej i robiło się ciemniej od chmur. Pojechaliśmy asfaltem przez Kusięta. Nagle zerwał się strasznie silny wiatr.
Stanęliśmy na chwilę na przystanku, żeby przeczekać jakby miało zacząć lać.

Wiatr rozwiał ciemne chmury. Uznaliśmy, że jedziemy dalej, przez Kusięta, obok nastawni i koło Guardiana, gdzie odłączył się Faki i pojechał dalej asfaltem, a my z Robertem ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Dalej już jak zawsze Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu. Udało nam się dojechać

Droga do i z pracy, a wieczorem do Towarnych na ognisko

Piątek, 11 maja 2012 · Komentarze(3)
Najpierw rano do pracy - standardowa trasa jak w każdy inny dzień, bez żadnych modyfikacji. Po pracy szybko do domu, spakować się na popołudniowy wyjazd wspólnie ze znajomymi z CFR na ognisko w Górach Towarnych.

Miejscem spotkania był skansen. Przyjechał do mnie wcześniej STi, żeby zabrać jeszcze ode mnie karimatę. Ruszyliśmy potem w stronę skansenu. Nieoczekiwanie, przy parkingu koło PZU miałam bliskie spotkanie z innym rowerzystą, które zakończyło się lotem przez kierownicę i upadkiem na asfalt. Jakiś niezbyt rozważny człowiek zajechał mi drogę i w efekcie uderzyłam kołem w jego ramę, przeleciałam nad jego rowerem i łokciem i dłonią przytarłam po ziemi. Koleś wstał i zdążył uciec zanim ja w ogóle zdążyłam się podnieść. Dobrze, że nic poważnego się nie stało i mogłam jechać dalej.

Pod skansenem czekała już spora ekipa osób z CFR, w składzie: helenka z mężem Krzyśkiem i córką Kasią, zbyszko61 i poisonek. Po chwili dojechał też Gaber i markon. Razem pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana, gdzie dogoniliśmy dwie Agnieszki - Abovo i Rudą. Dalej przez Kusięta asfaltem, bo ciężko było by terenem z takimi tobołkami na plecach. Mimo tego jakoś lekko mi się jechało i większość trasy trzymałam się z przodu. Za górką w Kusiętach zauważyłam, że reszta ekipy została w tyle. Chwile czekałam z Gaberem, ale się jednak wróciliśmy, bo okazało się, że w rowerze Kasi był kłopot z przerzutką.

Uznałam potem, że będę jechać z tyłu - nikt nie zarzuci mi, że nie widzę co się za mną dzieje - mimo tego, że prawie co chwila oglądałam się do tyłu i patrzałam jak reszta ekipy. Wszyscy odjechali i tylko STi dopiero po dłuższej chwili zauważył, że mnie nie ma. Z asfaltu skręciliśmy w stronę Towarnych. Tutaj był kawałek terenu - troszkę piachu i lekko po górkę. Potem przez polanę i ścieżką między drzewami w stronę jaskini. Dojechaliśmy w efekcie od innej strony niż reszta i wcześniej niż oni, ale sam cel był ten sam. Na miejscu czekał już na nas Przemo. Do ostatniego momentu próbowałam wjechać rowerem pod górkę, jednak przy końcu musiałam wprowadzić rower.

Na Towarne dojechali jeszcze jurczyk (wpadł tylko na chwilę dotrzymać nam towarzystwa) i chwilę po nim Faki. Później dojechał jeszcze ProPhet, który przybył razem ze STi podczas gdy wracał z Olsztyna ze sklepu.
W trakcie imprezy, gdy już była mocno rozkręcona przyjechali jeszcze kobe24la z pietro1978.

Podsumowując - impreza bardzo udana, towarzystwo wyśmienite - jak zawsze masa śmiechu, pełno wygłupów no i te super wokale, które towarzyszyły muzyce gitar i fletu. Kiełbaski prosto z ognia wyborne, ziemniaczki z popiołu również :) oczywiście muszę jeszcze wspomnieć o przepysznej sałatce, którą sama doprawiałam :D Pogoda także była dla nas bardzo hojna, słonko świeciło aż do zmierzchu. Jedynym problemem było spore stado much i komarów, które przeokropnie lgnęło do spoconych rowerzystów.

Powrotu opisywać nie będę, gdyż będzie w następnym wpisie - już w sobotę.
Dziękuję wszystkim za super zabawę i z niecierpliwością czekam na następny taki wypad.

Przy ognisku:


Trzeba narąbać na opał:


Płonie ognisko w lesie... przy jaskini:


Z Robertem i Helenką:



Na Kamieniołom Rudniki - w deszczu i pod wiatr

Sobota, 7 kwietnia 2012 · Komentarze(7)
Postanowiłam dziś troszkę odpocząć od świątecznych przygotowań, dlatego też uznałam, że rower będzie idealnym sposobem odstresowania się. Mimo nie najlepszych warunków pogodowych umówiłam się na przejażdżkę z Robertem. Dziś to on prowadził. Razem z nami pojechał jeszcze jego dość marudny kolega Rafał. Nie pamiętam zbyt dobrze dzisiejszej trasy, gdyż jechałam tą drogą pierwszy raz, ale może jakoś uda się to opisać.

Asfaltem dojechaliśmy do Bór, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej, pod gierkówką, potem wzdłuż DK1 do rynku na Zawodziu. Za rynkiem znów wzdłuż DK1 do Tesco. Minęliśmy Tesco, kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt koło jakiegoś osiedla domków. Przez to osiedle do krzyżówki z Warszawską. Dalej prosto przez Rząsawską. Następnie asfaltem przez Wyczerpy, jakimiś nieznanymi mi drogami, aż wylądowaliśmy w Mariance Rędzińskiej. Na Wyczerpach zostaliśmy otrąbieni przez jakiegoś idiotę, który sam jechał bez świateł, a przeszkadzała mu trójka rowerzystów - ach Ci kierowcy... Asfaltem przez Mariankę, a potem terenem do Rudnik. W Rudnikach kładką nad torami na drugą stronę i do Kamieniołomu.

W Kamieniołomie chwila przerwy, po czym uznaliśmy, że jedziemy zobaczyć jaskinię. Zjazd w dół po luźnych kamieniach i w dodatku na dwóch semi slickach był dla mnie dość hardkorowy. Niestety skończył się dość mocnym upadkiem :( Na szczęście skończyło się na brudnych ubraniach, bez poważniejszych kontuzji. Zresztą, czołgając się po jaskini ubrudziłam się jeszcze bardziej. Było coraz zimniej, z każdą minuta coraz bardziej kropił deszcz, więc trzeba było wracać.

Tym razem czekał mnie wjazd pod górę, znów po sypkich kamieniach. Łatwo nie było, ale przynajmniej bez upadku - do czasu... Przejeżdżając przez bramę wjazdową niefortunnie zahaczyłam kierownicą o gałęzie jakiegoś krzaka i upadłam na kawałek płotu przy tej bramie. Musiało to wyglądać śmiesznie, zresztą sama z siebie się śmiałam. Okazało się jednak, że przy tym upadku urwałam zaczep od tylnej lampki, i już przestało mi być do śmiechu.

Schowałam lampkę i ruszyliśmy. Asfaltem przez Rudniki, Konin, Latosówkę do Wancerzowa. W Wancerzowie zjechaliśmy na główną drogę, gdyż padało coraz bardziej i było coraz zimniej. Jechaliśmy przez Jaskrów, aż dotarliśmy na Wyczerpy do Warszawskiej. Dalej analogicznie jak wcześniej - przez osiedle domków, kawałek terenem do Tesco, wzdłuż DK1 do Krakowskiej, ścieżką wzdłuż rzeki do Bór, Niepodległości do Jagiellońskiej i do domku.

Jeśli miałabym opisać w skrócie dzisiejszą wycieczkę z pewnością napisałabym, że było to kręcenie bez sił :( Miałam się odstresować, a w gruncie rzeczy przez to, że połamałam zaczep od lampki i zmokłam jakoś nie miałam nastroju i energii do dalszej jazdy. No cóż - następnym razem będzie lepiej :) Nie zniechęcam się tak szybko :D

Kamieniołom w Rudnikach:


No to zjeżdżam:


Ale po co tam najazd dla aut?


każdy kamień mój :D


gdzie diabeł nie może, tam EdytKa się wdrapie:


W jaskini Szmaragdowej:


Ja nie wiem jak to się stało, że mam jedną nogę :D


No to teraz pod górkę:


Po drugim upadku - zanim zauważyłam potrzaskany zaczep lampki:

Kraków - pierwszy raz w życiu na dwóch kółkach :)

Niedziela, 1 kwietnia 2012 · Komentarze(12)
Na CFR już jakiś czas temu padła propozycja wspólnej wycieczki do Krakowa. Z racji wyjazdu pożyczyłam sobie nawet lepszy rower, żeby jakoś sobie ułatwić jazdę. Początkowo zapisało się około 30 osób, jednak warunki pogodowe wystraszyły większość osób i w dniu wyjazdu na miejscu zbiórki o 8 pod Jagiellończykami stawiło się 11 osób: Abovo, Bartek034, GAWEŁ, kobe24la, Markon, MrDry, Pietro78, PRZEMO2, STi, Zbyszko61 i ja. Pozytywnie nastawieni, pomimo mżawki i prószącego śniegu wyruszyliśmy w drogę około 8,15 :)

Pojechaliśmy przez stare Błeszno, do trasy DK1 - wjeżdżając na chodnik mało brakło i spotkałabym się z asfaltem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Dalej przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp i dotarliśmy do Myszkowa. Przez większość tej części trasy towarzyszył nam deszcz i śnieg. Przy okazji - zbiegiem okoliczności okazało się dziś, że biały opel, który nas otrąbił, na którego zresztą sama wyzywałam po co trąbi to moja znajoma :D W Myszkowie chwila postoju na stacji benzynowej. Niefortunnie Bartek urwał zacisk od sztycy i mieliśmy niewielkie opóźnienie w czasie. Udało się załatwić pomoc od miejscowych i mogliśmy jechać dalej.

Nawet wyszło słonko, aby się lepiej jechało :) Przez Myszków Mrzygłód - tutaj pierwsza górka - zapowiedź tego, co czekało na nas później... Z Myszkowa do Zawiercia, następnie przez Fugasówkę do Ogrodzieńca. Chwila odpoczynku pod sklepem i jedziemy dalej. W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Następnie jechaliśmy przez Rodaki - tutaj kolejna górka, Klucze, Bogucin, kawałek terenem do Rabsztyna - jadąc terenem dostaliśmy w promocji kolejną porcję śniegu :) Dłuższa przerwa w knajpie na jedzenie, kilka fotek pod ruinami zamku i czas jechać.

Z Rabsztyna znów kawałek terenem w stronę Olkusza. Parę km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy). Następnie przez Sieniczno, Kosmołów (gdzie znów dopadła nas spora porcja śniegu) do Sułoszowej - oj, to była najgorsza górka... ale nie dałam się pokonać i udało mi się dotrzeć do Pieskowej Skały. Nie obyło się bez kilku zdjęć pałacu i słynnej "dzidy" - yyy to znaczy Maczugi Herkulesa :D

Ze Skały ruszyliśmy przez Młynnik do Ojcowa - niestety nie zatrzymaliśmy się nawet na minutę na zrobienie pamiątkowego zdjęcia... Szkoda, bo pierwszy raz w życiu byłam w Ojcowie, o ile można to tak nazwać, bo tylko tamtędy przejechaliśmy... Postój był dopiero pod Bramą Krakowską.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Na szlaku gałąź wkręciła mi się między szprychy a przerzutkę, ale na szczęście obyło się bez uszkodzeń roweru no i mnie. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów szosą przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do celu :)

Tak sypało białym puchem, że jadąc chwilę na kole u Bartka nawet nie zauważyłam tabliczki KRAKÓW. Dopiero gdy zatrzymaliśmy się na przystanku chłopaki uświadomili mi, że dałam radę :) Spojrzałam na licznik - 121 km, średnia 23,2 - nie mogłam uwierzyć :) Prawie całą drogę wiał silny wiatr, ale w tym wypadku był pomocny, bo pchał nas w przód obijając się o plecy.

Po chwili na przystanku ruszyliśmy w stronę rynku. Śnieg zamienił się w deszcz, na drogach Krakowa było bardzo ślisko. Jadąc ulicami Krakowa przez Krowodrzę i Nowy Klepacz trzeba było bardzo uważać, w szczególności na tory idące środkiem drogi - u nas w mieście to rzadkość. Starałam się uważać, koncentrowałam się na tym, by się nie poślizgnąć. W pewnym momencie nadjechał za mną Gaweł, chciał uprzedzić, że jest ślisko. Splot zdarzeń sprawił jednak, że w tym samym momencie przekonałam się na własnej skórze, że tory bywają zdradliwe. Rower obróciło o 180 stopni a ja wylądowałam na ziemi, niewiele przed nadjeżdżającym z naprzeciwka tramwajem... Opatrzność boska sprawiła, że wyszłam z tego cało :)

Jeszcze kilka miastowych km i dotarliśmy do rynku - oj jaka byłam szczęśliwa :) Zbyszek miał rację, że jak się dojedzie, to nie można wyjść z podziwu. Nawet słońce wyszło, by rynek wyglądał piękniej :) Na rynku dosłownie chwilka na kilka zdjęć i czas było jechać w stronę dworca, bo było już po 17tej. Przez Stare Miasto, Kazimierz, Zabłocie dotarliśmy na Płaszów. Po drodze Zbyszek również przekonał się o tym, jak niebezpieczne są śliskie tory tramwajowe. Zakupiliśmy bilety na pociąg, izotoniki, by było co pic, zjedliśmy przed dworcem coś ciepłego z budki, w której pani baaaaaaardzo powolnie pracowała, ale na pociąg zdążyliśmy.

Wpakowaliśmy roweru do ostatniego wagonu, do przedziału, na którym pisało "służbowy". My zajęliśmy następny przedział - cały nasz :D Teraz już wiem, dlaczego powroty pociągiem są najlepszą częścią wycieczki do Krakowa :D Atmosfera w pociągu nie do opisania - kupa śmiechu, dobrej zabawy, oj dawno tak nie poszalałam :D Mina osób z innych przedziałów widząc rozbawioną bandę rowerzystów - bezcenna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny taki wyjazd :)

Żal było wysiadać z pociągu :D Marcin i Markon wysiedli na Rakowie. Reszta ekipy na głównym. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za wspólne towarzystwo i rozjechaliśmy się. Razem z Przemkiem, Robertem i Zbyszkiem pojechaliśmy przez Krakowską, ścieżką wzdłuż rzeki do Niepodległości. Na chwilę jeszcze we czwórkę do Andrzeja i potem do domu.

O jejku, ale się rozpisałam :D może ktoś doczyta do końca - teraz już z górki :)

Podsumowując - do tej pory nie mogę uwierzyć, że dałam radę dojechać - ja w to nie wierzyłam, ale wierzyli we mnie inni i to bardzo dużo dla mnie znaczy :) Niezmiernie miło było mi usłyszeć od uczestników wycieczki, że są ze mnie dumni :) Pomimo nie najlepszej pogody (typowej kwietniowej przeplatanki deszczu, śniegu, słońca, temperatury w granicach 3-5 stopni) udało się zrealizować jeden z celów stawianych sobie na ten rok - Kraków i do tego dobić drugą już setkę w ciągu dnia, w dodatku w tak krótkim odstępie czasu, gdyż jeżdżę aktywnie pół roku. Teraz czas realizować dalsze plany :)

Pod sklepem w Ogrodzieńcu - jedno z niewielu zdjęć całej ekipy:


W drodze do Rabsztyna:


Rabsztyn:


Cały Bartek - musiał przyprawić nam rogi :D


Za Olkuszem - kolejny śnieg:


Aż mi się zrobił biały daszek:


Trzymamy równowagę :D


Przeglądaliśmy się :D


Pieskowa skała:


Prawie cała ekipa:


Złapałam dzidę :D


Brama Krakowska:


Szczęśliwi - tylko Markon gdzieś uciekł:


Kościół Mariacki:


Sukiennice:


Na koniec jeszcze kilka podziękowań:
- dla Piksela, który niestety z nami nie pojechał - za pożyczenie opon na wyjazd,
- dla Przemka - za załatwienie roweru od kolegi dla mnie,
- dla Roberta - za pomoc w przygotowaniu sprzętu do jazdy i trenowanie mnie przed wyjazdem,
- dla Zbyszka - bo to on namówił mnie na wyjazd, i za każdym razem jak się widzieliśmy mówił, że dojadę, bo ja sama nie wierzyłam,
- dla Agnieszki - że również pojechała, i nie byłam jedyną kobietą podczas wycieczki,
- dla Bartka - za to, że tuż przed Krakowem wziął mnie na koło, gdy śnieg sypał tak mocno, że nie widziałam gdzie jadę,
- dla Gawła - że ostrzegł mnie, bym uważała na śliskich torach - intencje były dobre, jednak i tak obróciło mnie i się przewróciłam,
- dla MrDry - za to, że gdy upadłam niewiele przez jadącym tramwajem razem z Robertem zainteresowali się czy nic mi się nie stało,
- dla Markona - za przyśpiewki podczas jazdy i udostępnienie śladu trasy, na podstawie którego powstał mój opis,
- dla Pietro78 i kobe24la - za propozycję wycieczki, akurat w terminie, który mi odpowiadał.

Słowa tego utworu chodzące mi po głowie dodawały mi sił: