Wpisy archiwalne w kategorii

9) W towarzystwie

Dystans całkowity:23261.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1034:45
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:116128 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:18886 kcal
Liczba aktywności:556
Średnio na aktywność:41.84 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Poniedziałek, 17 września 2012 · Komentarze(1)
Kolejny mało rowerowy dzień. Dziś tylko trochę po mieście. Na początek rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Poranek dziś był stosunkowo ciepły, a już na pewno cieplejszy niż wczorajszy wieczór.

Po pracy razem z Robertem wzdłuż linii tramwajowej i przez II Aleję na Garibaldiego do Dobrych Sklepów Rowerowych. Następnie ponownie tą samą trasą do erowery na Sobieskiego, potem na chwilę do Gawła i jeszcze na chwilę znowu wzdłuż linii tramwajowej do erowery przy estakadzie. Po sklepowej objazdówce przez Gajową i osiedle do domu.

Teraz mam już totalny mętlik jeśli chodzi o kupno nowego roweru. Prawie każdy sprzedawca chwali swoje sprzęty, zapominając przy tym, że zadowolony klient to taki, któremu się doradzi jak najlepiej biorąc pod uwagę jego osobiste potrzeby i wymagania.

Krótki nocny wypad nad zbiornik huty

Niedziela, 16 września 2012 · Komentarze(0)
Kolejny wrześniowy weekend, podczas którego nie udało mi się znależć wystarczająco dużo czasu na rower minął. Udało mi się wygospodarować raptem jedynie godzinkę czasu w niedzielę wieczorem po godzinie 20. Postanowiliśmy razem z Robertem udać się na chwilkę nad zbiornik huty.

Ruszyliśmy ode mnie z domu i pojechaliśmy najpierw przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleję Pokoju, obok skansenu i asfaltem nad zbiornik huty. Tam chwila przerwy, nocne foto i powrót trochę na około. Kawałek ścieżką wzdłuż rzeki do asfaltu i potem ponownie ścieżką, ale już po drugiej stronie rzeki. Ścieżką przy rzece, potem kawałek szutrem i znów ścieżką dojechaliśmy do tamy przy Bugaju. Następnie asfaltem do przejazdu kolejowego, potem przez Michalinę do DK1, pod wiaduktem do Jesiennej i do domu.

W dzień było dziś bardzo ciepło. Jednak wieczór był już bardzo chłodny. Wiedziałam, że wieczorem będzie chłodniej, ale nie sądziłam, że różnica temperatur będzie aż tak spora. Trzeba zacząć zakładać na siebie więcej ciuchów. Najbardziej zmarzły mi palce u rąk letnich rękawiczkach i stopy w cienkich skarpetach.

Nad zbiornikiem huty © EdytKa

Popołudnie z przygodami, czyli trening na Ossona, Przeprośna i szybki powrót

Poniedziałek, 10 września 2012 · Komentarze(0)
Umówiłam się na popołudniowy szybki wypad z Kasik. Spotkałyśmy się pod skansenem z zamiarem wypadu do Olsztyna, ale że tamten kierunek już nam się nieco zaczął nudzić, postanowiłyśmy potrenować podjazdy pod Ossona i przy okazji obejrzeć zmagania z Ossona w wykonaniu Bartka, Adama i Gawła, który dzisiejszego dnia testował Speca 29".

Z pod skansenu ruszyłyśmy we dwie. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, potem przez cmentarz żydowski i asfaltem przez Legionów. Następnie terenem do Ossona, gdzie wykorzystałyśmy czas, zanim dotarli do nas chłopaki i mierzyłyśmy się z podjazdem na sam szczyt. Podjechać się nie udało, Kasia próbowała trzykrotnie, a ja w sumie czterokrotnie. Najlepiej wyszedł mi trzeci podjazd - dojechałam mniej więcej do 3/4 wzniesienia. Przy czwartym niestety zaliczyłam upadek, obijając sobie kostkę i krzywiąc wózek tylnej przerzutki (o czym dowiedziałam się dopiero przymierzając się do kolejnego, piątego podjazdu, z którego w efekcie zrezygnowałam, gdyż na największej zębatce z tyłu przerzutka ocierała o szprychy).

Czekałyśmy dość długo zanim dotrą chłopaki. We troje kilkukrotnie podjeżdżali na szczyt, zamieniając się co chwila rowerami. Najlepiej poszło Pikselowi. O Gawła próbach miałam nie pisać (takie dostałam odgórne przykazanie :D) więc tego nie zrobię. Kto by i widział ten jest wtajemniczony w sprawę :) Po wszystkich próbach pokonania Osoona Gaweł podjął się reanimacji mojej przerzutki i kolejny raz uratował mi rower :) Jeszcze chwile pogadaliśmy, po czym Gaweł z Pikselem wrócili z Ossona do domów, a my w trójkę z Kasią i Bartkiem postanowiliśmy zaliczyć jeszcze Przeprośną.

Przez Ossona pojechałyśmy z Kasią bokiem, gdzyż stwierdziłyśmy, że nie było sensu kolejny raz mierzyć się z kamienistym podjazdem na samą górę, natomiast Bartek przebił się przez sam szczyt i spotkaliśmy się ponownie już za szczytem. Następnie zjechaliśmy w dół i najpierw terenem, potem kawałek asfaltem czerwonym szlakiem rowerowym pojechaliśmy w stronę Sprośnej Górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenem. Udało się podjechać bez problemu, choć myślałam, że będzie dziś gorzej. Na szczycie krótki odpoczynek. Robiło się coraz później, czas nas gonił, więc razem zdecydowaliśmy, ze z Przeprośnej Górki wracamy do domów.

Na terenowym zjeździe Kasia zgubiła licznik. Bartek odjechał szybciej kawałek do przodu i tam na nas czekał. Zatrzymałyśmy się, ja pilnowałam rowerów, a Kasia poszła pieszo na poszukiwania zguby. Niestety nie udało się znaleźć. Przy okazji dostałam delikatny opr od sprzedawcy z Dobrych Sklepów Rowerowych, który akurat zjeżdżał z Ossona i liczył na szybki zjazd, a musiał wyhamować przed Kasi rowerem, który pozostawiła na drodze. Nie przyszło mi do głowy, że akurat ktoś poza nami mógłby tam w tym czasie jechać, bo bardziej martwiłam się, czy Kasia zabrała ze sobą lampkę idąc sama na górę.

Mieliśmy wracać wzdłuż rzeki do Tesco, ale z uwagi na to, że chcieliśmy dotrzeć jak najszybciej, uznaliśmy, że pojedziemy asfaltem przez Mirowską. Oj jak ja lubię tamtą drogę - górka, dołek, górka dołek i tak cały czas :D Wszystkie asfaltowe podjazdy poszły dziś bardzo sprawnie. Najgorsze były tylko te kocie łby, na których jak zwykle zjechały mi nogi z pedałów. Już przy szpitalu na Zawodziu rozdzieliliśmy się i Bartek pojechał w swoją stronę, a my pojechałyśmy z Kasią duktem wzdłuż rzeki za elektrownią i obok Galerii, chcąc dojechać do Krakowskiej.

Przy Galerii pojechałyśmy początkowo nie z tej strony rzeki, z której powinnyśmy i dojechałyśmy do końca ścieżki do jakiegoś zagrodzonego placu tuż przy rzece. Wróciłyśmy te parę metrów do właściwego duktu. Dotarłyśmy do Kanału Kohna do ścieżki rowerowej, którą dojechałyśmy do Krakowskiej, a potem zjechałyśmy znów na ścieżkę wzdłuż rzeki, aby dotrzeć do Bór. Przy Bór Kasia pojechała przez Niepodległości do domu, a ja tak jak wracam z pracy przez Bór i Jagiellońską do domu.

Mimo niewielkiej ilości km, które udało nam się pokonać dzisiejszego dnia i kilku nieprzewidzianych przygód wypad można zaliczyć do udanych. Pogoda dopisała, towarzystwo przyjemne, więc to najważniejsze. Straty techniczne w tym momencie są mniej ważne. Dziękuję za wypad i do następnego :)

Ruiny zamku dawnego Księstwa Siewierskiego

Niedziela, 9 września 2012 · Komentarze(5)
Bardzo dawno nie byłam na dłuższej weekendowej wycieczce rowerowej. Tym razem postanowiłam wybrać się do Siewierza. Co prawa byłam tam już dwukrotnie, ale obydwa razy samochodem. Dla odmiany postanowiłam zdobyć ruiny zamku dawnego Księstwa Siewierskiego rowerem. Napisałam propozycję wypadu na CFR. Na wspólny wypad zgłosili się również Gaweł, Robert (który nie do końca miał ochotę, ale jednak się zdecydował) i Jacek (który dołączył do nas w okolicy Dębowca). Miejscem startu był klasycznie skansen, pod którym na niedzielny wypad umówieni byli również Damian i Rafał. Planowali wypad gdzieś dalej, w granicach 150 km, inną trasą, jednak pod skansenem podjęli słuszną decyzję, że na część trasy dołączają do nas i przynajmniej do Siewierza będą jechać z nami.

Pojechaliśmy najpierw asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki aż do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem, a potem terenem niebieskim szlakiem rowerowym, który przez pewien odcinek biegł połączony z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym. Niedaleko torów kolejowych na rozwidleniu niebieskiego i zielonego szlaku złapałam kapcia. Udało się Robertowi szybko z tym uporać, więc ruszyliśmy dalej niebieskim rowerowym, aby Jacek nie musiał na nas zbyt długo czekać. Terenem dojechaliśmy do dziurawego asfaltu na Dębowcu, gdzie koło Monaru spotkaliśmy Jacka. Dalszą część trasy to on był naszym przewodnikiem.

Dojechaliśmy asfaltem do torów kolejowych. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren. Jadąc lasem, po drodze minęliśmy leśniczówkę w Dębowcu i stadninę koni i wyjechaliśmy na asfalt. Następnie asfaltem żółtym szlakiem rowerowym dotarliśmy do przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem pojechaliśmy prosto dalej asfaltem, czerwonym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym, mijając po drodze dworzec PKP w Poraju. Asfalt się później skończył i zamienił w szutrówkę. Jechaliśmy cały czas prosto szutrówką przez las. Po pewnym odcinku szuter zmienił się w leśną dróżkę. Minęliśmy staw w Ostrowach i wyjechaliśmy znów na szutrówkę. Kawałek szutrem i potem asfaltem żółtym rowerowym przez Ostrowy. Przed torami kolejowymi skręciliśmy w lewo w teren, którym dojechaliśmy do Żarek. Przez pewien odcinek widać było na drzewach jakieś stare, niezbyt widoczne oznaczenie zielonego rowerowego. W Żarkach dojechaliśmy po betonowych płytach do centrum i zatrzymaliśmy się przy sklepie.

Do samych Żarek mieliśmy praktycznie cały czas płasko. Dopiero w dalszej części trasy zaczęły się pojawiać wzniesienia. Z Żarek pojechaliśmy kawałek terenem czarnym rowerowym / żółtym pieszym. Następnie mieliśmy dłuższy odcinek asfaltem, najpierw czarnym rowerowym przez Nadwarcie, potem żółtym rowerowym przez Lgotę i dalej przez Glinianą Górę i Pustkowie Lgockie. Po drodze mieliśmy kilka trudnych asfaltowych podjazdów. Przez Pustkowie kawałek szutrówką i potem ponownie asfaltem przez Osiek, Koclin i Pińczyce. W Pińczycach za cmentarzem skręciliśmy w lewo na szutrówkę. Dojechaliśmy do asfaltu w Dziewkach. Przez Dziewki dotarliśmy do Siewierza. W Siewierzu w pobliżu centrum niewiele brakło, a wjechałabym pod koła jakiegoś auta, zastanawiając się, gdzie mam skręcić - dobrze, że kierowca był wyrozumiały i zwolnił przed skrzyżowaniem wyraźnie widząc, że nie do końca wiemy co chcemy zrobić i gdzie jechać. W Siewierzu w drodze na zamek przejeżdżaliśmy obok stadionu Orlika. Przed zamkiem zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i udaliśmy się zwiedzić ruiny zamku od wewnątrz. Tylko Jacek pozostał na ławce pilnując rowerów, gdyż nie miał ochoty oglądać ruin od środka.

Pospacerowaliśmy trochę po ruinach, zwiedziliśmy wystawę i wdrapaliśmy się na wieżę. Na samym końcu gdy już wychodziliśmy na zewnątrz mogliśmy posłuchać co nieco o historii tego zamku od pana siedzącego przy bramie, który o dziwo nie pobierał żadnych opłat za zwiedzanie. Owy sympatyczny i gadatliwy Pan zrobił nam również pamiątkowe zdjęcie z armatą i mostem zwodzonym prowadzącym na zamek (most ten, to jeden z dwóch czynnych mostów zwodzonych w Polsce - drugi taki czynny most znajduje się na zamku w Malborku). Wróciliśmy do Jacka, czekającego na nas na ławce, napełniliśmy żołądki pokarmem i płynami, zrobiliśmy jeszcze pamiątkową fotkę całej ekipy i ruszyliśmy na siewierski rynek. Na rynku również zrobiliśmy chwilę przerwy, cyknęliśmy kilka zdjęć przy fontannie i zadecydowaliśmy o dalszej części drogi. Pożegnaliśmy się Jackiem i Damianem, którzy ruszyli dalej na Pilicę, a my z Gawłem, Robertem i Rafałem postanowiliśmy wracać już z powrotem.

Na początek pojechaliśmy asfaltem tak jak wcześniej, w stronę Dziewek. Następnie dalej asfaltem czarnym rowerowym przez Nową Wioskę. Po drodze zatrzymaliśmy się przy kamieniołomie, należącym do zakładu górniczego Podleśna. Dalej szutrówką pod górkę. Dojechaliśmy do asfaltu w Pińczycach obok cmentarza. Od Pińczyc mieliśmy jechać dalej cały czas niebieskim rowerowym. Trochę zajęło nam szukanie szlaku, ale w końcu udało się go odnaleźć. Szlak prowadził najpierw asfaltem przez Zabijak. Następnie kawałek szutrem, a potem przez jakieś pola i wertepy. Po przejechaniu przez te terenowe dróżki jechaliśmy znów asfaltem obok rezerwatu Huta Stara. Niebieski rowerowy złączył się na asfalcie na pewien odcinek z czerwonym szlakiem rowerowym. Później czerwony szlak biegł prosto asfaltem, a my trzymając się niebieskiego szlaku skręciliśmy w lewo na szutrówkę. Następnie znów była przeplatanka asfaltu i szutru - najpierw kawałek asfaltem przez Rzeniszów w pobliżu DK1, potem szutrówką i ponownie asfaltem do Koziegłówek. Po dotarciu do Koziegłówek zatrzymaliśmy się niedaleko kościoła i przy okazji wstąpiliśmy do sklepu. Gaweł porozumiał się również z Bartkiem i Adamem, którzy wyruszyli z Częstochowy niebieskim rowerowym, by spotkać nas po drodze.

Pojechaliśmy dalej asfaltem niebieskim / czarnym rowerowym do Koziegłów. Na rynku krotki postój, aby zrobić kilka zdjęć ze słynnymi głowami kozłów - nie wiadomo kiedy taka okazja się jeszcze przydarzy. Od rynku nasza trasa wiodła dalej asfaltem niebieskim rowerowym, przez Rosochacz i Gęzyn. W Gęzynie wjechaliśmy w teren w las, na niebieski / zielony rowerowy. Wg wcześniejszych ustaleń, gdzieś po drodze w lesie mieliśmy spotkać się z Barkiem i Pikselem. Widzieliśmy po drodze ślady dwóch kół, ale jakoś nie dotarło do nas, że mogliśmy się minąć, skoro cały czas trzymaliśmy się ustalonego szlaku. Dopiero gdy dojechaliśmy do asfaltu w Jastrzębiu okazało się, że jednak musieliśmy się minąć. - pozostaje pytanie jak to się mogło stać? Ustaliliśmy, że jedziemy dalej i spotkamy się w Poraju. Do Poraja jechaliśmy przez Jastrząb asfaltem niebieskim rowerowym. W Poraju zatrzymaliśmy się nad rzeką, by coś zjeść i poczekać na chłopaków. Trochę minęło zanim dojechali, bo okazało się, że czekali nad tą samą rzeką, ale przy następnym moście. Gdy już do nas dojechali ogarnęło mnie zdziwienie - Bartek obciął włosy :D Tak mi coś jakoś nie pasowało :D

Spędziliśmy jeszcze chwilę czasu nad rzeką, ale czas było już wracać. Pojechaliśmy na początek asfaltem w stronę przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem skręciliśmy w lewo i jeszcze kawałek asfaltem, później szutrówką dotarliśmy do dziurawego asfaltu na Dębowcu. Następnie wjechaliśmy w teren na niebieski szlak rowerowy. Niebieskim rowerowym, który później połączył się z zielonym pieszym dojechaliśmy na Bugaj. Od Bugaju pojechaliśmy asfaltem. W pobliżu tamy nad rzeką rozdzieliliśmy się. Gaweł, Bartek i Piksel pojechali wzdłuż rzeki w stronę huty, a ja, Robek i Rafał dalej asfaltem i potem przez Michalinę. Przy DK1 Rafał pojechał prosto na Raków, a ja i Rbek w lewo pod trasą.

W Siewierzu na zamku byłam już kilka razy w życiu, jednak nigdy nie byłam tam na rowerze. Już jakiś czas planowałam wybrać się w tamte okolice na dwóch kołkach i wreszcie się udało. Wycieczkę można uznać za zaliczoną - kolejne miejsce do odwiedzenia rowerem odhaczone :) Pogoda nam dziś dopisała. Towarzystwo również wyśmienite. Największe podziękowania należą się niewątpliwie Jackowi, za to, że nas poprowadził i pokazał nam nieznane dotąd ścieżki.

Mały, zwinny rudzielec, ustrzelony przez Roberta © EdytKa


Ruiny zamku w Siewierzu - na czynnym moście zwodzonym © EdytKa


Na dziedzińcu zamku © EdytKa


Takie sobie załatwię ubranie rowerowe :D © EdytKa


Wystrzeli czy nie? © EdytKa


Widok z zamkowej wieży © EdytKa


Ekipa przy moście zwodzonym - bez Jacka © EdytKa


Ruiny zamku w Siewierzu © EdytKa


Fontanna na rynku w Siewierzu © EdytKa


Kamieniołom przy zakładzie górniczym Podleśna © EdytKa


Widok na kamieniołom © EdytKa


Złapałam kozła za rogi :D © EdytKa


No to już mam choinkę na święta :D © EdytKa


W Poraju nad rzeką © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście i wieczorny wypad do Olsztyna

Piątek, 7 września 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Zapomniałam dziś zabrać rękawiczek, wskutek czego dosyć zmarzły mi ręce. Czuć już jesień, poranki są już nieco chłodne. Po pracy do domu. Strasznie wiało, momentami jadąc pod wiatr miałam wrażenie, że stoję w miejscu zamiast jechać.

Po południu byłam umówiona z Kasią na wypad do Mstowa na jabłka. Nie było więcej chętnych, więc wszystko wskazywało na to, że tym razem pojedziemy tylko we dwie. Pogoda najlepsza nie była, chwilami mocno wiało, ale wyjazdu nie chciałyśmy odwoływać. Byłam już ubrana, wyprowadzałam rower i wtedy zauważyłam, że pada deszcz. Wyciągam telefon, by zadzwonić i w tym momencie dzwoni Kasia. Postanowiłyśmy przeczekać deszcz. Po niecałej godzinie przestało padać, była już 19ta, więc szybko pod skansen, gdzie czekała już Kasia.

Było już późno, więc zrezygnowałyśmy z Mstowa i wybrałyśmy Olsztyn. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciłyśmy w lewo i potem przez Cmentarz Żydowski do Legionów. Dalej kawałek asfaltem, po czym zjechałyśmy w prawo teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dojechałyśmy do Kusiąt. Następnie pojechałyśmy asfaltem do rynku w Olsztynie. Tam kilka minut przerwy i od razu powrót. Na początek terenowy podjazd zielonym rowerowym przez Skrajnicę, a potem cały czas asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, kawałek terenem do nastawni i znów asfaltem koło Guardiana. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Na Alei Pokoju pożegnałyśmy się i pojechałam przez Jagiellońską do domu.

Bardzo miły wieczorny wypad, w miarę spokojnym, równym tempem, bez żadnego gonienia się. Cieszę się, że mimo niezbyt stabilnej pogody udało nam się wyskoczyć chociażby do Olsztyna. Momentami trochę mżyło, ale ogólnie do domu wróciłam sucha :)

Nad zalew do Poraja

Środa, 5 września 2012 · Komentarze(0)
Dzisiejszego popołudnia korzystając z ładnej pogody i wolnego czasu umówiłam się na wspólną przejażdżkę razem z Kasią, Rafałem i Robertem. Spotkaliśmy się pod skansenem i postanowiliśmy wybrać się do Poraja nad zalew. Nikt więcej nie dotarł na miejsce spotkania, więc we czwórkę ruszyliśmy w drogę.

Pojechaliśmy na początek asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki aż do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem przez Bugaj, po czym wjechaliśmy w teren na niebieski szlak rowerowy, który przez pewien odcinek połączony był razem z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym. Trzymając się cały czas niebieskiego szlaku (ostatnio dość piaszczystego) dotarliśmy do asfaltu na Dębowcu niedaleko Monaru. Asfaltem dojechaliśmy do torów, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek szutrówką, a potem asfaltem dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem pojechaliśmy jeszcze kawałek asfaltem na nad zalew. Posiedzieliśmy chwilę na plaży przy zachodzącym słońcu.

Czas nas gonił, więc zdecydowaliśmy wspólnie, że wracać będziemy asfaltem. Pojechaliśmy najpierw wałem wzdłuż zalewu, gdzie spotkaliśmy siedzącą na murku Martę. Generalnie rzecz ujmując dotarło do nas, że to była ona jak już ją minęliśmy, więc już się nie wracaliśmy, żeby nie musieć gwałtownie hamować, tylko pojechaliśmy dalej. Jadąc wzdłuż zalewu dojechaliśmy do ośrodka żeglarskiego w Jastrzębiu. Dalej jechaliśmy cały czas asfaltem przez Jastrząb, Kamienicę Polską, Wanaty, Kolonię Poczesna, Nową Wieś, Korwinów, Słowik, Wrzosową, aż dotarliśmy do DK1. Dalej pojechaliśmy chodnikiem wzdłuż trasy. Zatrzymaliśmy się w pobliżu wiaduktu nad nową linią tramwajową na Błesznie. Kasia i Rafał pojechali dalej prosto przez Raków, a my z Robertem w lewo dołem pod wiaduktem do Jesiennej.

Podsumowując, to była bardzo przyjemna wieczorna przejażdżka. Super towarzystwo, szybkie i równe tempo jazdy - jadąc samemu pewnie nie miałabym takiej motywacji :) Pogoda dopisała, a co w sumie najważniejsze obyło się dziś bez żadnych nieprzewidzianych zdarzeń. Dziękuję za wspólny wypad i do następnego :)

Zachód słońca nad zalewem © EdytKa


W Poraju nad zalewem © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Wtorek, 4 września 2012 · Komentarze(0)
Rano jak co dzień dojazd rowerem do pracy. Trasa standardowa. Od samego rana była ładna pogoda. Z pracy wyszłam dziś wcześniej, bo około godziny 11 miałam jechać na założonie na 24h Holtera. Zaraz po wyjściu z biura pojechałam Wolności, II Aleją i Mirowską na Zawodzie.

Po założeniu urządzenia nie wracałam już do pracy, tylko pokręciłam się trochę po mieście. Pojechałam najpierw przez Mirowską na Ogrodową, do sklepu z akumualtorami do samochodów. Następnie udałam się do Galerii Jurajskiej do kilku sklepów, min. do InterSport. Ceny ciuchow rowerowych i do trekingu normalnie wyrwały mnie z butów. Na sam koniec podjechałam jeszcze przez Aleję i Wolności na pogaduchy do Gawła na serwis.

Od Gawła już prosto do domu, jak zwykle wzdłuż linni tramwajowej, a potem przez Bór i Jagiellońską. Po drodze na wiadukcie, spadła mi tylna lampka z zaczepu. Gdyby nie Gaweł, który towarzyszył mi w drodze, jadąc do sklepu z uszczelkami na Bór, to pewnie nawet bym nie zauważyła kiedy straciłam lampkę.

Wieczorowa terenówka do 0lsztyna

Wtorek, 4 września 2012 · Komentarze(2)
Pogoda była dziś bardzo ładna, więc korzystając z okazji umówiliśmy się w większym gronie na wieczorny wypad do Olsztyna. Zanim wybrałam się pod skansen przyjechał do mnie Gaweł i razem udaliśmy się przez Wypalanki na Korkową odebrać jego wypiaskowana ramę. Następnie pojechaliśmy do Mariusza, bo Gaweł miał podać mu uchwyty do wieszaka rowerowego. Chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy pod skansen. Na miejscu spotkania zjawili się jeszcze: Kasia, Rafał, Robert i arturm (który dotarł w ostatniej chwili jak już mieliśmy odjeżdżać).

Pojechaliśmy asfaltem w stronę skansenu, potem ścieżką wzdłuż rzeki i następnie asfaltem koło Guardiana. Za nastawnią zjechaliśmy w teren na żółty szlak pieszy. Przy torach niedaleko rowerostrady minęliśmy się z poisonkiem, Pietro78 i kobe24la. Na pewien odcinek zboczyliśmy z żółtego szlaku na zielony pieszy, ale później wróciliśmy ponownie na żółty szlak. Lubię ten szlak pomimo tego, że jest na nim sporo piachu. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno wszystko w około spłonęło w pożarze zapatrzyłam się na bok, podziwiając jak natura odżywa, w efekcie czego nie uprowadziłam roweru na piachu, przednie kółko zjechało mi po koleinie ze ścieżki i zaliczyłam spotkanie z ziemią. Połamał mi się plastik osłaniający manetkę od przerzutki. Szybko się pozbierałam i pojechaliśmy dalej. Niedaleko wyjazdu na asfalt upadek zaliczył również Gaweł na dość stromym piaszczystym zjeździe. Trzymając się cały czas zółtego szlaku dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Góry Biakło i udaliśmy się do leśnego na chwile przerwy.

Było już dość późno więc zebraliśmy się z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem przez rynek w Olsztynie do Kusiąt. W Kusiętach wjechaliśmy w teren na czerwony szlak rowerowy. Zatrzymaliśmy się na chwilę na szlaku na pamiątkową nocną fotkę i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego od Srocka na Legionów. Na zakręcie nie pojechaliśmy prawo tak jak prowadził asfalt, tylko pojechaliśmy prosto w teren. Nigdy wcześniej tędy nie jechałam, a jak się później okazało Rafał, który tę trasę zaproponował również jej nie znał. Jechaliśmy nocą, nieznaną, dość krętą dróżką między drzewami. Wyjechaliśmy na asfalt koło Cooper Standard i następnie pojechaliśmy przez legionów do cmentarza żydowskiego. Nigdy więcej nocą przez cmentarz :D Jeszcze Gaweł postraszył nas swoją mroczną autentyczną historią. Po wyjechaniu z cmentarza pojechaliśmy kawałek przy torach i dotarliśmy do asfaltu kawałek przed brukowanym rondem Ronalda Reagana. Następnie pojechaliśmy koło dawnego sądu i Aleję Pokoju. Pierwsza odłączyła się od nas Kasia, potem przy Estakadzie Gaweł i za kolejnymi światłami artur. Na Jagiellońskiej za shellem pożegnaliśmy się z Rafałem. Robert odwiózł mnie pod dom i wrócił do siebie.

Bardzo fajna wieczorna dawka terenu w dość dobrym tempie. Super towarzystwo, udana pogoda. Jednym słowem wszystko pozytywnie. Nic dodać nic ująć. Trzeba się powoli przyzwyczajać do jazdy po zmroku. Po takim wypadzie będzie się od razu lepiej spało :)

Na czerwonym rowerowym - zabrakło tylko fotografa © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Poniedziałek, 3 września 2012 · Komentarze(0)
Po weekendzie spędzonym w Toruniu na zlocie motoryzacyjnym, podczas którego miałam okazję spróbować jazdy małym rowerkiem w alkogoglach, nadszedł czas, by wsiąść na normalny rower. Z samego rana pojechałam do pracy. Trasa jak zawsze. Cieżko było mi się dziś rozkręcić. Po pracy przyjechał do mnie pod biuro Robert i razem zrobiliśmy małą objazdówkę po kilku sklepach w mieście.

Najpierw pojechaliśmy do Lidla koło ronda Mickiewicza, gdzie była dziś promocja ubrań do trekingu. Niestety po południu nie było z czego wybierać. Potem do Gawła na serwis na pogaduchy i pooglądać rowery na sklepie. Następnie udalismy się przez Wolności i II Aleję do Dobrych Sklepów Rowerowych odebrać zamówioną sztycę. Stamtąd pojechaliśmy Jana Pawła i potem wzdłuż linii tramwajowej do Rafała na Worcella, a na koniec jeszcze do Martes Sport, po buty, których już niestety nie było. Na dziale z rowerami spotkaliśmy się z blabla.

Byłam już bardzo głodna po całym dniu, więc po miastowej objazdówce skierowaliśmy się już w stronę mojego domu. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską, po drodze wstępując jeszcze do Makro. Tam również nie udało się nic kupić. Zmęczona miejską jazdą i co chwila ocierającym klockiem o obręcz w tylnym hamulcu, byłam zadowolona, gdy wreszcie dowlekłam się do domu.

Trzeci upadek - wrażenia z jazdy w alkogoglach bezcenne © EdytKa

Droga do i z pracy, zakręcona jazda z finałem w Sokolich i nocne błądzenie po polach

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano droga do pracy. Od rana było cieplutko. Po drodze na Bór minęłam się z jednym szosowcem z ekipy Żelki Tem, który jest kurierem w UPS (nie pamiętam imienia). Po pracy do domku. Taką samą trasą. Na wiadukcie Niepodległości zostałam wypatrzona przez Pana Jarka z narty-rowery, który jechał drugą stroną ulicy.

Popołudniu byłam umówiona na górce na Jesiennej o 17:30 na typowo babski wypad z Kasią, Darią i Kamilą (koleżanką Skowronka). Jeszcze jak byłam w pracy zadzwonił do mnie Tomek i zapytał czy gdzieś dziś się wybieramy. Pomyślałam, że jeden rodzynek nam nie zaszkodzi i podałam szczegóły wypadu. Tuż przed wyjściem z domu dowiedziałam się od Przema, że z tego co on wie od Gawła, to ja jadę z nimi i z Bartkiem o 19 :D hmmm... tak to jest zgadywać się przez pośredników :D Zdążyłam oznajmić Przemowi, że Gaweł jednak nie jedzie i wyszłam z domku. Przeejchałam zaledwie kawałeczek i dzwoni Przemo, by oznajmić, że skoro Gaweł zrezgnował to on zamierza wybrać się z nami. Takim sposobem z typowo babskiego wypadu utworzył się aż sześcioosobowy wesoły skład.

Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy w drogę. Na sam początek terenowej jazdy postanowiłam zjechać sobie jeszcze ze schodów na Jesiennej :D Pojechaliśmy asfaltem przez Błeszno na Bugaj. Następnie zjechaliśmy w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Szlaki następnie się porozdzielały i jechaliśmy już tylko niebieskim rowerowym, który dalej przed Dębowcu złączył się ponownie na pewien odcinek z pomarańczowym. Od Dębowca jechaliśmy już tylko pomarańczowym szlakiem do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Zatrzymaliśmy się w leśnym, by zaczekać tam na Mr. Dry i Piksela, którzy mieli do nas dołączyć na dalszą część wycieczki.

Posiedzieliśmy chwilę, było już po 19, więc Daria z Kamilą postanowiły wracać w duecie do domów, gdyż miały trochę dalej niż my. Po jakimś czasie dotarł do nas długo wyczekiwany Mr. Dry, a chwilę po nim przyejchał Piksel. W między czasie Tomek również uznał, że z powodów czasowych wraca samotnie do domu. Zostaliśmy więc w piatkę - ja, Kasia, Mr. Dry, Piksel i Przemo. Jeszcze tylko Piksel musiał dokręcić śrubkę pożyczoną od Przema, bo wcześniej ukręcił gwint, a ja pożyczyłam Kasi tylną lampkę i ruszyliśmy na dalszą część wypadu.

Pojechaliśmy asfaltem na Biskupice, gdzie musieliśmy podjechać pod słynną górkę "osz k... mać". Nie było wcale tak źle. Było już dość ciemno, ale mimo tego postanowiliśmy pojechać dalej przez Sokole Góry. Na szczycie przed kościołem skręciliśmy w lewo w teren i najpierw zielonym, potem żółtym pieszym przez Sokole Góry dotarliśmy znów do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Kasia miała najgorzej - jechała bez przedniej lampki, korzystając ze światła naszych lampek, ale na szczeście jakoś dało radę. Przy asfalcie chłopaki przymocowali Kasi lampkę za pomocą izolacji i dalej w drogę.

Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Olsztyna. Następnie terenem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Chłopaki postanowili, że dalej przez Skrajnicę również przebijemy się terenem. Jechałam z Pikselem na przodzie, a że zapadły już prawdziwe ciemności, a my zagadliśmy się na temat sprzętu, to pominęliśmy ścieżkę, w którą powinniśmy skręcić i pojechaliśmy dalej prosto. W efekcie wylądowaliśmy gdzieś na jakimś polu. Słychać było z oddali jakieś auta, więc mniej wiecej wiedzieliśmy, że do asfaltu nie mamy już daleko. Musieliśmy tylko przebić się jakoś na wprost przez spore zarośla, krzaki i inne tym podobne, gdyż zgubiliśmy całkiem ścieżkę. Przemo jechał na przodzie przedzierając szlak. Wszytko było by ok, gdyby tylko Bartek nie zaczął opowiadać o pająkach wielkości ludzkiej głowy... bleee... Udało nam się wreszcie wyjechać jakąś ścieżką do asfaltu koło stacji benzynowej przed rowerostradą.

Rowerostradą dojechaliśmy do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku. Znów przecięliśmy asfalt prosto i dalej leśną ścieżką dotarliśmy do asfaltu w pobliżu nastawni. Następnie pojechaliśmy asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie odłączyłą się Kasia. Piksel pojechał samotnie wzdłuż linii tramwajowej, a Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową i osiiedle do domu i dalej pojechali w swoją stronę.

Dzisiejszy wypad był starsznie pokręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał być początkowo typowy babski wyjazd - cztery kobiety, a w sumie utworzyła się całkiem niezła, wesoła ekipa. Mam nadzieję, że dziewczynom podobał się wyjazd. Dni są coraz krósze, szybciej robi się ciemno, wiec udało się wreszcie przejechać przez Sokole Góry po zmroku. Poza tym, chyba udało się pokonać ciążące nad nami fatum - zawsze jak mamy jechać z Kasią same, a w efekcie jedzie większa ekipa, to coś prędzej czy póxniej się musi wydarzyć - najczęściej jakiś kapeć. Dziś obyło bez żadnych nieprzewidzianych przypadków. Mój ostatni wypad w sierpniu będę naprawdę miło wspominać :)