Dziś umówiona we wtorek wycieczka razem z Kasią. W planie podobna trasa co ostatnio, ale od drugiej strony. Dojeżdżam pod skansen na umówioną godzinę i czekam. Kasi nie ma. Chwilę później jedzie Mariusz (mario66), który planował samotnie wybrać się na jakąś krótszą wycieczkę. Po kilku minutach dojeżdża Kasia. Mariusz postanawia towarzyszyć nam w drodze do Olsztyna.
Najpierw jedziemy asfaltem przez Kucelin, potem ścieżką wzdłuż rzeki, asfaltem koło Guardiana i kawałek terenem do rowerostrady. Następnie rowerostradą i przez Skrajnicę. Terenowy zjazd ze Skrajnicy i docieramy do asfaltu niedaleko leśnego. Tutaj Mariusz jedzie w prawo, a my z Kasią w lewo do rynku w Olsztynie. Dalej asfaltem prawie cały czas lekko pod górę do Turowa. Od Turowa terenem niebieskim pieszym do Małus. W Małusach kawałek asfaltu i znów terenem niebieskim pieszym. Pierwszy raz jechałam tym szlakiem w tę stronę i muszę przyznać, że podobał mi się ten wariant. Podjazd łagodny, a kamienisty zjazd wręcz wyborny :D Wyjeżdżamy na asfalt w Mstowie. Tutaj przerwa koło Lewiatanu na lody, które dodały nam energii :D
Powrót już w całości asfaltowy. Najpierw dojeżdżamy do rynku w Mstowie (przez ten odcinek towarzyszy nam autobus PKS, który na zmianę, albo wyprzedzamy my, albo on nas. Ostatecznie przed Siedlcem autobus nas wyprzedził), a potem przez Siedlec, Gąszczyk i Srocko do Czewy. Dalej prosto Legionów, Odlewników i przez Kucelin do Alejki Pokoju. Na Alei Pokoju niemiły incydent. Naprzeciw nas jechała jakaś laska, która nie dość, że nie miała żadnej lampki to jadąc pisała smsa, nie patrząc w ogóle co się dzieje na ścieżce rowerowej. W ostatniej chwili udało mi się ją minąć, jednak Kasia nie miała tyle szczęścia i dość ostro poleciała na glebę uderzając kaskiem w kostkę brukową. Dodatkowo poturbowała sobie kolano i łokieć. Sprawczyni zamieszania również się wywróciła, ale nic się jej nie stało. Do domu Kasia rower już doprowadziła. Dalej samotnie Jagiellońską i przez osiedle dotarłam do domu.
Mam nadzieję, że Kasi po dość solidnym upadku nie stało się nic poważnego, i że niebawem będziemy mogły znów wybrać się na jakiś wspólny popołudniowy wypad. Pomijając tę nieszczęsną końcówkę to wypad był jak najbardziej przyjemny.
Już w niedzielę umówiłam się z Kasią na na jakiś rowerowy wypad dzisiaj popołudniu. Wczoraj okazało się, że również Alek będzie mógł z nami pojechać. Gdy szykowaliśmy się do wyjścia zadzwonił Tomek z pytaniem, czy gdzieś dziś jeździmy. Umówiliśmy się, że spotkamy się z nim niedaleko Ossona.
Na początek standard przez osiedle i Aleję Pokoju pod skansen, gdzie czekała już Kasia. Na ścieżce rowerowej na Alejce Alek potrącił gołębia, który uciekł spod moich kół. Biedaczek stracił kilka piór. Spod skansenu pojechaliśmy asfaltem przez Kucelin, Odlewników i Legionów, gdzie spotkamy się z Tomkiem, który oznajmił, że chwilę wcześniej udało mu się wreszcie podjechać na Ossona. Chcieliśmy to zobaczyć, więc skierowaliśmy się w teren w stronę Ossona. Kasia zdecydowała, że jedzie dookoła omijając szczyt. Pierwszy podjechał Alek, który potem filmował Tomka i moje zmagania. Tomkowi drugi raz się udało. Próbowałam dwa razy. Niestety tym razem się nie udało. Przy pierwszej próbie zostałam zaatakowana przez kujące krzaki, które zostawiły mi ślady na ręce. Już mieliśmy zjeżdżać, gdy dojechała do nas Kasia. W komplecie zjechaliśmy z Ossona i udaliśmy się na Przeprośną Górkę. Tutaj podjechali wszyscy. Każdy swoim tempem. Na górce koło Sanktuarium chwila pogaduch i pożegnanie z Tomkiem, który ruszył w stronę domu.
We trójkę zjechaliśmy terenem z Przeprośnej. Po drodze musieliśmy ominąć jakiegoś jelenia, który próbował autem zjechać czerwonym pieszym, tam gdzie my zjeżdżaliśmy rowerem. Ciekawe czy przypadkiem nie uszkodził sobie miski olejowej na tamtych wybojach :D Następnie asfaltem dojechaliśmy z Siedlca do Mstowa. Od Mstowa terenem niebieskim pieszym do Małus. Po drodze przerwa na śliwki i jabłka. Niestety jeszcze nie do końca dojrzały. W Małusach po wyjechaniu na asfalt koło jakiegoś gospodarstwa pod koła wpadła mi kura. Nie wiem kto był bardziej wystraszony, ja czy ona. Jedno jest pewne kura na pewno doznała szoku po uderzeniu w moje koło. Chyba uszkodziła sobie jedno skrzydło. Cóż za dzień :D Od Małus dalej terenem niebieskim pieszym do Turowa, a potem za przejazdem kolejowym asfaltem do Olsztyna. Chwila przerwy na betonowym rynku i potem w stronę Czewy.
Powrót zielonym rowerowym. Najpierw terenowy podjazd przed Skrajnicą, a potem asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, kawałek terenem do torów, a potem przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj. przerwa przed zamkniętym przejazdem, po czym przez Michalinę do DK1. Kasia pojechała prosto przez Raków, a my w lewo pod trasą i przez Błeszno do domu.
Bardzo fajna popołudniowa wycieczka w miłym towarzystwie i w dodatku ze sporą dawką śmiechu :D Fajna odmiana po maratonowym weekendzie :) Dzięki za wspólny wypad :)
Na maratonach górskich już startowałam, więc tym razem postanowiłam spróbować wyścigów XC. Rano zdecydowałam jednak, że wystąpię w kategorii Hobby, by zmierzyć się z Emilką i Anią. Do przejechania miałyśmy dwa kółka długości 6 km. W kategorii wystartowało 7 kobiet. Nie brakło fajnych zjazdów i podjazdów.
Od samego początku ostry sprint. Na pierwszym okrążeniu jechałam jako trzecia, najpierw z pewną przewagą jechała Ania, potem Emilka i tuż za nią ja. Komentarze kibiców gdy wyprzedzałyśmy facetów na trasie bezcenne :D Przed końcem pierwszego okrążenia myślałam, że zejdę zaraz na zawał. Emilka podobnie. Zebrałam się w sobie i wyprzedziłam ją, więc linię start/meta przejechałam już na 2 pozycji. Mniej więcej w 1/3 drugiego okrążenia minęłam również Ankę i jechałam jako pierwsza. Na stromym podjeździe spadł mi niestety łańcuch z młynka. Koniec podjazdu. Obie dziewczyny szybko mnie minęły. Stwierdziłam, że nie odpuszczę. Jechałam już cały czas na środkowym blacie, gdyż na młynku zaciągało łańcuch. Po kilkuset metrach wyprzedziłam Emilkę, która chwilę później zaliczyła OTB. Na szczęście tylko się poobijała. Jakoś w połowie okrążenia na podjeździe udało mi się także pokonać Anię. Byłam pierwsza. Udało mi się tę pozycję utrzymać aż do mety :) Za mną dojechała Ania, trzecia była Ema, a na czwartym miejscu moja imienniczka również z Bikehead.
Mimo, iż kilometrów było niewiele nie było aż tak łatwo. Nigdy wcześniej nie jechałam na wyścigu od razu takim sprintem. Pierwszy raz wzięłam udział w XC i od razu zdobyłam pierwsze miejsce :D Udany debiut. W nagrodę otrzymałam dyplom, puchar i Voucher na strój z AtakSport. Dodatkowo w losowaniu nagród po zakończeniu całej imprezy wygrałam zegarek damski :D Udany dzień.
Maraton plus rozgrzewka przed maratonem. Aż dziw, że nie było praktycznie w ogóle błota na trasie wyścigu :D
Dystans Mini - 22 km. Miejsce 6 w K2. Do ostatniego dekorowanego miejsca zabrakło niewiele, bo tylko minutę. Tym bardziej, ze prawie cały wyścig jechałam równo z dziewczyną, która na ostatnim zjeździe mnie wyprzedziła i nie udało mi się jej już potem dogonić.
Po maratonie, czekając na resztę osób z BH, razem z Kają i chyba Gosią (nie pamiętam dokładnie) z Rowerowej Dąbrowy i Kamilem z Bikehead, (który tym razem również jechał w barwach Rowerowej Dąbrowy) zostaliśmy namówieni do udzielenia wywiadu dla telewizji Wrocław. Powiedzieliśmy co nieco o wrażeniach z maratonu i o naszych treningach przed wyścigami.
Tak na marginesie - Rocky już wrócił do mnie z serwisu. Dostał nowe koło przednie, nowy suport, przerzutkę tylną, linkę przerzutki. Wymienione zostały także łożyska w tylnym kole poprawione zostały stery.
Daria zaproponowała, by we wtorkowe popołudnie wybrać się do Kopca i do rezerwatu Zamczysko. Tamtych okolic nie znałam, więc propozycja od razu spotkała się z moją aprobatą. Przez Wypalanki i Sabinowską udałam się na miejsce spotkania koło straży pożarnej na Stradomiu. Po chwili dojechała Daria z Rafałem.
Dalej pojechaliśmy już we trójkę. Cały czas asfalt. Najpierw ulicami miasta, przez Chopina, Matejki, Piastowską, szutrówką wzdłuż Głównej, potem przez tory i szutrową ulicą Borówkową. Następnie Dobrzyńską, Białostocką, Radomską i Ikara. Potem przez Białą do Kopca. W Kopcu odwiedzamy obecny ośrodek formacyjny Salezjanów. Dawniej był tutaj XIII-wieczny gród, po którym dzisiaj zostały tylko wały ziemne.
Po spacerku wzdłuż wałów ziemnych jedziemy dalej asfaltem przez Borowiankę i Kamyk do Kłobucka. Od Kłobucka kierujemy się niebieskim szlakiem pieszym w stronę Rezerwatu Zamczysko. Szlak najpierw prowadzi przez pola, potem kawałek asfaltem i dalej szutrówkami. Po drodze napotykamy dość spore stado gęsi, spacerujących po polach i po dróżce. Widok niecodzienny :D Kawałek dalej napotykamy kolejny niecodzienny dla miastowych widok - dwie pasące się w zagrodzie owłosione krowy. A jak ładnie pozowały do zdjęć, gdy Daria postanowiła je sfotografować :D
Szutrówkami dotarliśmy do Grodziska. Dalej asfaltem do Wręczycy Małej. Następnie skręcamy między domami w stronę rezerwatu Zamczysko. W rezerwacie na wałach obronnych wczesnośredniowiecznego grodziska rosną obecnie 200-letnie dęby.
Zmierzch zbliżał się wielkimi krokami, więc włączmy lampki i decydujemy się na powrót możliwie najkrótszą drogą. Asfaltem przez Wręczycę Małą, Wręczycę Wielką, Kalej, Wydrę i Nową Gorzelnię do Częstochowy. Dalej przez Wręczycką, Dobrzyńską i potem szutrówką do Głównej. Dalej asfaltem Główną, Piastowską, Matejki, Chopina, Sabinowską i Jagiellońską. Tutaj żegnam się ze Skowronkami i dalej samotnie koło Makro wracam do domu.
Wycieczka udana :) Fajnie było poznać nowe miejsca, tym bardziej w tak miłym towarzystwie. Dziękuję za wspólną jazdę :) Dnie są już niestety coraz krótsze. Ostatni raz gdy wracałam z wycieczki po zmroku był na objeździe Tatr, ale wtedy godzina była nieco późniejsza. Teraz już na każdą wycieczkę będzie trzeba zabierać ze sobą lampkę. Do okrąglejszych 60 km brakło dziś niewiele, ale nie chciało mi się już dokręcać.
Popołudniu mieliśmy inne plany, więc dzisiaj tylko krótki przedobiadowy wypad na Tor Wyrazów, by zobaczyć "wyścig" o puchar Prezydenta Miasta organizowany przy okazji Dni Częstochowy.
Możliwie najkrótszą drogą przez Jagiellońską, Sabinowską, Chopina, Matejki, Piastowską i Przestrzenną do Głównej. Przez torami w lewo i kawałek szutrówką wzdłuż głównej ulicy. Na Gnaszynie wyjeżdżamy na główną ulicę i jedziemy aż do Wyrazowa. Następnie pod torami w lewo i bocznymi dziurawymi drogami dojeżdżamy na tor. Generalnie impreza niezbyt ciekawa, więc zbieramy się do domu z zamiarem powrotu okrężną drogą przez Blachownię i Konopiska.
Dojeżdżamy do głównej drogi i kierujemy się na Blachownię. Jednak kawałek za znakiem Blachownia dopada mnie ból brzucha, więc zawracamy decydujemy się wracać tak jak wcześniej. Zjeżdżamy jeszcze na chwilę z głównej, by objechać dookoła tor, po czym ponownie wracamy na główną drogę, którą jedziemy do Gnaszyna. W Gnaszynie szutrówką wzdłuż głównej drogi aż do Zaciszańskiej. Dalej Zaciszańską, Matejki, Chopina, Sabinowską, Jagiellońską i Bór do domu.
Powrót praktycznie przez większość drogi pod wiatr. Jakaś totalna niemoc mnie dziś ogarnęła. Nie miałam kompletnie sił do jazdy. Do domu dotarłam bardziej zmęczona niż po jakimś maratonie.
W planach na dziś był rowerowy powrót z Krakowa razem ze Skowronkami, inną trasą niż zwykle, ze sporą dawką zwiedzania. Niestety musieliśmy tym razem odpuścić. Siły wyższe tym razem nie pozwoliły na dłuższą wycieczkę. Postanowiliśmy przejechać się chociażby w stronę Olsztyna.
Początek standard. Przez osiedle, Aleją Pokoju i przez Kucelin. Potem ścieżką wzdłuż rzeki do Bugaja, kawałek asfaltem i przez lasek do torów. Po drugiej stronie torów żółtym pieszym (w zasadzie żółtym piaszczystym) aż do Olsztyna. Od razu poczułam zalety szerokich opon. Jadąc na Cube przejechałam prawie wszystkie piachy na szlaku, nawet, te, których do tej pory nie dałam rady przejechać. Zółtym pojechaliśmy dziś do samego asfaltu między Olsztynem, a Biskupicami.
Wyjechaliśmy na asfalt. Kawałek w stronę leśnego, a potem w prawo w teren na żółty rowerowy w stronę Sokolich Gór. Chciałam zobaczyć dokąd i którędy ten szlak prowadzi. Niestety na którymś leśnym rozjeździe zgubiliśmy ten szlak. Jechaliśmy jakąś ścieżką prosto przed siebie do jakiegokolwiek innego szlaku. Dotarliśmy do krzyżówki zółtego i czerwonego pieszego. Żółty prowadził do Olszty6na, więc uznaliśmy, że będziemy się go trzymać. Z całą pewnością nie był to ten sam zółty, którym zwykle jadę od Biskupic do Olsztyna. Szlak mocno piaszczysty, doprowadził nas w pobliże kamieniołomu koło zamku w Olsztynie.
Przejechaliśmy koło zamku i z przyczyn czasowych postanowiliśmy wracać do domu. Dojechaliśmy do rynku, a potem asfaltem przez Kusięta. W Kusiętach skręciliśmy w prawo na czerwony rowerowy. Dotarliśmy do asfaltu niedaleko Legionów. Jedziemy i nagle sms od Tomka "za kilometr pielgrzymka do ominięcia". Jechał autem, więc siłą rzeczy nie zauważyłam go. Ową pielgrzymkę minęliśmy na Legionów niedaleko Ossona. Pojechaliśmy dalej przez cmentarz żydowski i rzez Kucelin do Alejki Pokoju. Potem już standard przez osiedle.
Czasami warto jest zgubić szlak :D Można przy okazji poznać nowe ścieżki i inne szlaki, którymi dotychczas się nie jechało. Tak na marginesie na Cube jest zupełnie inna jazda w terenie niż na Giancie. I to o niebo lepsza, szersze opony, lepsza sterowność. Ja chcę już z powrotem Rockiego :D
Po tygodniu Alek wreszcie pozbył się szyny gipsowej na ręce. Zatem dziś pierwsza spokojna wycieczka dla rozkręcenia się po przerwie i sprawdzenia, czy z jego nadgarstkiem wszystko w porządku. Jak nie ma żadnego innego pomysłu to standardowo Olsztyn.
Początek to standard przez osiedle, Alejką Pokoju i przez Kucelin. Potem asfaltem przez Odlewników i Legionów. Następnie skręcamy w lewo teren i podjeżdżamy na Górę Ossona. Z Osoona zjeżdżamy do czerwonego szlaku rowerowego. Czerownym szlakiem do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym znów w teren na zielony pieszy. Góry Towarne omijamy dziś całkiem dołem i wyjeżdżamy na asfalt jeszcze w Kusiętach. Asfaltem jedziemy do rynku w Olsztynie i potem na zamek. Wstęp dziś darmowy, więc korzystając z okazji jedziemy kawałeczek ścieżką dookoła zamku. Na szybko dwie fotki:
Przed zamkiem trwa jakiś festyn. Nie bardzo chce mi się omijać scenę dookoła, więc przejeżdżam centralnie przed nią (co generalnie zbyt rozsądne nie było) trafiając przy okazji w idealny moment końca występu. Publiczność bije brawa akurat jak jadę przed sceną :D Zjeżdżamy, a raczej schodzimy wąską ścieżką przy jakimś płocie do asfaltu , po czym kierjemy się już w drogę powrotną. Najpierw asfaltem obok leśnego w stronę Biskupic. Następnie przez las ścieżką przeciwpożarową i niebieskim rowerowym do początku rowerostrady. Potem kawałek terenem zielonym rowerowym do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj i dalej przez Michalinę do DK1. Pod trasą w lewo i przez Błeszno do domu.
Wygląda na to, że nadgarstek mego narzeczonego ma się już lepiej. Jednak mimo wszystko najbliższy weekend upłynie jeszcze pod znakiem spokojniejszej jazdy, żeby niepotrzebnie nie forsować ręki zbyt wcześnie. Niestety z jutrzejszego rowerowego powrotu z Krakowa ze Skowronkami musimy zrezygnować :(
Nie miałam czasu na rower od czwartku, odkąd Alek się poturbował w Ustroniu. Umówiłam się dziś na spokojną przejażdżkę z Karoliną. Rocky dalej w serwisie, więc pomyślałam, ze pojadę Alka Giantem. Wchodzę do garażu, a tam kapeć. Szlak by to. Nie miałam czasu na zmianę dętki, więc dotrwałam szybko zimówkę i pognałam na umówione miejsce.
Byłam chwilę przed czasem. Gdy Karolina dojechała ruszyłyśmy w drogę. Na początek Rakowską pod DK1, potem przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem, a potem terenem niebieskim rowerowym do Dębowca. Po drodze mijamy się z mario66, który poznał mnie dopiero w ostatnim momencie. Chwila pogaduch i jedziemy dalej. Dziurawym asfaltem koło Monaru w stronę Poraja. Przed torami w lewo i kawałek terenem a potem asfaltem do przejazdu kolejowego, po czym asfaltem nad zalew. Nad zalewem przerwa na odpoczynek. Zszokowana byłam ilością śmieci na plaży nad zalewem. Jedna wielka masakra. Jakby ludzie nie mogli zabrać swoich śmieci ze sobą i wyrzucić kulturalnie do kosza.
Po przerwie powrót do domu. Początek analogicznie jak wcześniej. Asfaltem do przejazdu (po drodze spotykam znajomego ze Skodovka-Club) i potem dziurawym asfaltem w stronę Monaru. Następnie terenem pomarańczowym rowerowym. Koło zalewu Samule chwila postoju i dalej terenem do Zawodzia. Kawałek asfaltem i na końcu przez przejazd kolejowy i terenową dróżką do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim szlakiem, a potem pożarówką do początku rowerostrady. Terenem zielonym rowerowym do torów kolejowych, a następnie przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Koło Boh. Katynia żegnam się z Karoliną i jadę dalej samotnie przez Błeszno do domu.
Jest postęp :) Tempo dzisiejszej wycieczki było znacznie większe niż ostatnio, a i terenu trochę również było. Czas operacyjny 2 h 26 min, średnia 16,47 km/h. Przypomniały mi się od razu moje rowerowe początki :D Mam nadzieje, że karolina się nie zniechęci do następnych wycieczek :)
Wypad w góry ze znajomymi z Sosnowca - Emilką i Tomkiem z ArkaBike i ich kolegą Marcinem. Wycieczka zakończona gipsem u Alka. A wszystko przez jakąś babkę jadącą szlakiem na koniu :(
Pozwolę sobie skopiować opis wyprawy z blogu ArkaBike: „Za start objęliśmy centrum Ustronia. Przejeżdżając niewielki kawałek asfaltem, szybko schowaliśmy się między drzewami, trafiając na ścieżkę rowerową, która kierowała nas na Czantorię. Po drodze mijaliśmy wymowny znak „droga rowerowa bardzo trudna”. No cóż…kto nie walczy…:) Brnęliśmy spokojnie po utwardzonej leśnej drodze. Dziewczyny cisnęły z przodu – spokojnie zaraz podjazdy. Padło hasło: „przed balami w lewo”. I się zaczęło. Pierwszy nasz podjazd miał długość dokładnie 6 km i 350 m, a różnica wysokości wynosiła 488 m. Dziewczyny nadal z przodu – niektórym zrobiło się smutno, ale szybko wytłumaczyli sobie zaistniała sytuację – „żona, dzieci…”
Przy pierwszym podjeździe nie obyło się bez podchodzenia, jedyną osobą, a raczej maszyną w ludzkim ciele, która podjechała całość był Alek. I bardzo dobrze, bo przynajmniej mamy ładne zdjęcia. Pierwsza na górze była Emi. Alek z Edytka zamienili się na rowery – rozmiar ma znaczenie – i przyjechali za Tomkiem i Marcinem. Na wzniesieniu zrobiliśmy pierwszy postój. Napchaliśmy się kaloriami, trochę płynów i dalej w drogę, ciesząc się życiem zasuwaliśmy przez łąkę z dużą prędkością i straszyliśmy napotkanych wędrowców. Pomimo tego, że była nas piątka, wszystkie przekleństwa poleciały na Tomka. Wniosek: nigdy nie jedź jako drugi bądź trzeci – na pierwszego nie zdążą nabluzgać, a ostatni już nie jest zaskoczeniem:)
Po delikatnym kamienistym zjeździe trafił się pierwszy kapeć. Gdy Alek zawzięcie wymieniał dętkę, pozostali podziwiali widoki i robili zdjęcia. Pogoda nam sprzyjała, dzień był piękny i w miarę chłodny 20 stopni na dole, dawały gwarancję niskiej temperatury na szczytach. Po szybkiej wymianie pojechaliśmy dalej. Przed nami kolejny podjazd – kilometr i 144 m różnicy poziomów. Można powiedzieć, że „wciągnęliśmy to nosem” i tak wtargnęliśmy na Czantorię.
Po krótkim postoju i kolejnym jedzeniu skierowaliśmy się za granicę czeską. Pierwsze zjazdy dosyć spokojne, trochę luźnych kamieni, niestety zestresowały nam Emi, która po próbie hamowania przejechała bokiem kilka metrów i następne kilometry jechała już zachowawczo. Marcin – wariat na zjeździe, początkowo zatrzymywał się na rozwidleniach żeby wskazać drogę, ale kiedy przed nami pojawił się techniczny zjazd, pożegnał nas słowami; „gdyby mnie poniosła fantazja, to cały czas prosto”. Przejechaliśmy przez ładną czeską mieścinę i skierowaliśmy się ponownie w góry. Naszym celem był Stożek.
Tym razem podjazd asfaltowy, bardzo przyjemny, nie wymęczył nas tak bardzo, jednak szybko się skończył. Przydarzył się również incydent. Edytka jechała jako pierwsza. Pewien miejscowy kierowca z przyczepką postanowił ją wyprzedzać i niestety wybrał zły moment. Z na przeciwka jechał ciągnik, więc kierowca samochodu dostawczego był zmuszony zjeżdżać, szkoda, że nasza koleżanka jechała tuż obok niego. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a miejscowy szybko został doścignięty przez Alka, który stanął w obronie swojej narzeczonej i dał do zrozumienia kierowcy, że jest „łoś na ulicy.” Musiał się mocno zdziwić, że rowerzysta go dogonił…
Wjechaliśmy w las na utwardzone ścieżki i turlaliśmy się pod górę. Początkowo spokojnie, czerwonym szlakiem. W pewnym momencie straciliśmy Tomka. Fantazja go poniosła i pojechał! Jego mina gdy dogoniła go Emi i powiedziała, że trzeba zawrócić, była bezcenna. Szybko rzut oka na GPSik i skręcamy ze szlaku w jakieś krzaki. Trzeba przyznać, że widok z lewej strony był nieziemski. Z prawej jednak dziko rosły jeżyny, które odcisnęły na naszej skórze swe kolce. Szczególnie nasze Panie wyjechały z tamtąd wybitnie poharatane. Najmniej szczęścia miał Tomek, który zładował się w dół i wpadł na coś z dużą ilością kolców…
Po krzaczkach i powalonych drzewach przyszła kolej na szlak turystyczny i podjazd. Z uwagi na nasze zmęczenie, dał nam wycisk. Z poziomu 830 m wjechaliśmy na 1026 m. Długość podjazdu to kilometr i 750 m. Czołgaliśmy się z rowerami pod górę, a przez głowę przelatywało stado przekleństw i myśli, żeby się zatrzymać. Pomimo wysiłku i braku energii usłyszeliśmy słowa, które mimo wszystko bardzo nas rozbawiły. „Marcin! Jak tam twoje łydki?! Bo moje są napięte jak dziwka na autostradzie!” Autorem, nie trudno się domyśleć, był Tomek. Marcin żartował z Emi, że w końcu coś ją dojechało i już nie jedzie z przodu. Gdy wdrapaliśmy się na górę byliśmy pełni szczęścia, zjedliśmy co zostało w plecakach i poczekaliśmy na Tomka, który biedny męczył się ze swoim 15-kilowym fullem. Gdy dotarł na górę, pierwsze co zrobił, to puścił rower i usiadł na ziemi. Możemy tylko przypuszczać, o czym pomyślał, gdy zatopił zęby w Snickersie: „…cukier….:)”
Dojechaliśmy do Stożka, a potem już do dołu. Pierwszy etap zjazdu, wprowadził nas w zwątpienie, jednak nasz przewodnik zapewniał, że będzie ok, przecież nie będziemy jechać szeroka trasa turystyczną. Potem się przyznał, że trochę mu się zjazdy popieprzyły…Dotarliśmy na właściwe tory i już jechaliśmy do dołu w kierunku Wisły. Znaczy chłopy zjechali, a dziewczyny zeszły. Jak to Edytka powiedziała, przechodząc przez wielkie luźne kamienie: „jeszcze mi życie miłe”. Pod koniec zjazdu jechali już wszyscy, teren się uspokoił, kamienie już nie straszyły, a każdy chciał posmakować górskiego zjazdu. A ostatnie 200m… Usłyszeliśmy tylko donośne „hamuj”. Ścieżka, którą jechaliśmy do szerokich nie należała, a jeszcze dodatkowo zza rogu wyłonił się koń. Marcin leży – wstaje. Alek leży – nie wstaje. Obdrapany, nie może ruszać kolanem. Lekka panika, z pierwszą pomocą nadjechała Edytka. Alek pomimo próśb i prób opatrzenia wstał i kuśtykał, patrząc w kamienie. Na pytanie „czego szukasz” odpowiedział: winowajcy. Dopiero na pogotowiu okazało się, że kolano jest całe, tylko stłuczone, podobnie jak bark. Jednak nadgarstek, o którym nie wspomniał ani razu…pęknięty i w gipsie.
Żeby jeszcze było weselej, gdy pakowaliśmy się do samochodów i Alek zdejmował koło z Edytki roweru, zdjął je razem z wózkiem – oderwał się hak, puściły śrubki. Do dzisiaj nie wiemy jakim cudem nie rozwaliło się to wcześniej. Cała wycieczka wyniosła ponad 47 km. Końcówka asfaltowa z Wisły do Ustronia, była cudownym odpoczynkiem. Łącznie wszystkich przewyższeń było ok 1500m . Trochę strat w sprzęcie, ale wrażenia niezapomniane.”
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.