Andrzej z Edytą zaproponowali na dziś objazd Tatr (taką samą trasą jak jechaliśmy w zeszłym roku ze Skowronkami, ale w odwrotnym kierunku). Bez dłuższego zastanowienia zgodziliśmy się. Chęć dołączenia do nas wyraził także Paweł. Ostatecznie uzbierało się nas pięć osób. W piątek sporo po godzinie 22 dojechaliśmy do noclegu w Zakopanem Cyrhla. Szybka kolacja i spać, bo w sobotę wcześnie rano pobudka.
Rano pożywne śniadanko (owsianka, którą przygotowała Edyta), szybkie pakowanie plecaków i w drogę. Początkowo ubrani w kamizelki, kurtki. Jedziemy drogą Oswalda Balzera, przez Brzanówkę, a potem drogą krajową 960 do Łysej Polany, gdzie przekraczamy granicę polsko - słowacką.
Widok na Tatry - Łysa Polana - fot. Edyta
Widok na Tatry
Dalej drogą 67 przez Tatranską Javorinę, Zdiar (gdzie rozbieramy się z
kamizelek i kurtek i przy okazji robimy krótką przerwę śniadaniową), Palenicę. Zjeżdżamy na drogę 537 i jedziemy przez
Tatranską Łomnicę, Tatrańską Leśną i Stary Smokovec. Dalej przez Tatry
Vysoke, Tatranską Poliankę i Vysne Hagy.Po drodze podziwiamy piękne górskie strumyki i widoki na Tatry. Nie brakuje niestety również widoków pozostałości po huraganie, który musiał niedawno przejść w okolicy.
Rzeka Biela - Tatranska Kotlina
Z Alkiem nad rzeką Biela
Widok na Tatry ze Słowacji
Oczekując na resztę ekipy z Pawłem
Widok na Tatry ze Słowacji
Ekipa w komplecie :)
Z Alkiem nad górskim potokiem
Widok na Tatry ze Słowacji
W drodze - znów z Pawłem
Okolica Tatr po wichurze
Góry po przejściu wichury
Z Tatrami w tle
Jedzie się całkiem przyjemnie, pomimo tego iż nie jest łatwo. Na jednym ze skrzyżowań, zamiast skręcić w lewo i jechać w dół, to skręcamy w prawo i drogą 538 wspinamy się na Strybskie Pleso. Po drodze krótka przerwa przy małym stawie na jedzonko i dalej pod górę. Na Strybskim Pleso tłumy turystów. Dopiero po wjechaniu na szczyt okazuje się, że nie tędy ma prowadzić nasza trasa. Powinniśmy bowiem wcześniej skręcić w lewo. Pokonaliśmy niepotrzebnie podjazd na jak się później okazało najwyższy punkt podczas objazdu Tatr.
Malutki staw w pobliżu Strybske Pleso
Zjechaliśmy w dół do skrzyżowania, na którym pomyliliśmy trasę. Na szczęście teraz czekał nas całkiem przyjemny zjazd, ciągnący się prawie 35 km. Tak więc tym razem odpoczywając jedziemy drogą 537 przez Probylinę, Podbanske, Varvisovo do Liptovsky Hradok. Tutaj zatrzymujemy się by zobaczyć zamek (Hrad a Kietala).
Alek z Tatrami w tle
A w tle Krywań :D
Strumyk w okolicach Liptovsky Hradok
Hrad a Kietala - Liptovsky Hradok
Edyta i Andrzej przed zamkiem
Następnie drogą 18 kierujemy się do miejscowości Liptovsky Mikulas, gdzie robimy sobie dłuższą przerwę na obiad w restauracji przy głównej drodze. Jedzenie jak się okazuje rewelacyjne. Szczególnie zupa pomidorowa. Pyszna :) Niestety co dobre szybko się kończy więc trzeba jechać dalej.
Kościół na rynku w Liptovsky Mikulas
Brzuchy pełne więc jedzie się ciężko, a chłopaki dodatkowo pokręcają tempo. Jedziemy drogą 584 początkowo po płaskim wzdłuż zbiornika w miejscowości Liptovsky Trnovec. W Liptovskich Matiasovcach zaczyna się najtrudniejszy dziś, około 15 km podjazd przez Kvarcany i Huty do Zuberca. Podjazd ciężki. Nie obyło się bez zrzucenia przerzutki na młynek.
Podjazd przed miejscowością Zuberec
Po podjeździe zjazd. W sumie najszybszy z dzisiejszych zjazdów :D Jednak akurat na zjeździe łapie nas delikatny deszczyk, który nie pozwala nam się zbyt bardzo rozpędzić. Na szczęście opady szybko mijają. Mijamy kamieniołom w Zubercu. Dalej jedziemy drogą rowerową wzdłuż rzeki przez Oravice do miejscowości Vitanova.
Kamieniołom
Kamieniołom
Na ścieżce rowerowej w miejscowości Oravice
Kilometrów za nami coraz więcej. Dojechaliśmy drogą 520 do Suchej Hory, gdzie przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Polski. Chcieliśmy jeszcze zrobić małe zakupy na granicy, ale akurat trafiliśmy na jakąs wycieczkę, więc kolejka w sklepie skutecznie nas odstraszyła. Dodatkowo na niebie zaczęły zbierać się coraz ciemniejsze chmury. Postanowiliśmy więc jechać dalej, mając nadzieję, że uciekniemy przed deszczem. Jedziemy przez Chochołów, Dzianisz, Witów i Kościelisko. Im bliżej Zakopanego tym trzeba coraz bardziej uważać na kierowców, którzy w ogóle nie zwracają uwagi na to, że droga mogą również poruszać się rowerzyści. W Kościelisku dopadła nas deszczowa chmura. To i tak dobrze, że prawie pod sam koniec objazdu Tatr. Szybkie ubranie kamizelek i kurtek i dalej w drogę.
Nadchodząca ulewa nad Tatrami
Jadąc w deszczu dotarliśmy do Zakopanego. Tutaj kultura kierowców pozostawia wiele do życzenia. Zanim dojechaliśmy do Gubałówki natrafiliśmy chyba na pięciu niezbyt rozgarniętych i niezbyt kulturalnych kierowców. Niektórzy perfidnie wjeżdżali na chodnik tak, żebyśmy nie mogli minąć ich z prawej strony, gdy oni stali w korku. Chamstwo. Na Gubałówce przerwa na oscypki, a potem dalej w deszczu, ale już po ciemku przez centrum Zakopca i Jarczysko do drogi Oswalda Balzera, którą jadąc pod górę docieramy do auta pozostawionego na parkingu koło noclegu.
Podsumowując, dzisiejszy objazd Tatr był bardzo udany. Co prawda nie udało się pokonać dotychczasowego rekordu dystansu dziennego i przewyższeń, ale mimo tego warto było ponownie objechać Tatry dookoła. Nie chodziło dziś o bicie rekordów, a o sprawdzenie swojej kondycji i możliwość pokonania wielu km w doborowym towarzystwie :) W porównaniu do zeszłego roku pogoda była dla nas dużo łaskawsza, a co za tym idzie widoki o wiele lepsze :)
Rocky dzięki pomocy Gawła ma już założone szosowe oponki przed sobotnim wypadem w góry, więc dziś popołudniu asfaltowa przejażdżka do Olsztyna. Razem ze mną wybrali się jeszcze Marta i Tomek.
Na początek dojazd pod skansen, gdzie dołącza Marta, a kawałek dalej - koło dawnego sądu dojeżdza Tomek. Jedziemy więc przez Kucelin, potem kawałek wzdłuż rzeki i dalej już asfaltem koło Guardiana, przez Odkrzykoń, Kusięta, Turów (gdzie prowadzi nas Tomek) i docieramy do Olsztyna. Krótki postój przy sklepie i powrót. Rozmyślamy jaką wybrać trasę, kiedy okazuje się, że Marta musi jeszcze załatwić jedną sprawę na ulicy Hektarowej. Takim sposobem sytuacja rozwiązała się sama, gdyż kierujemy się tam razem z nią.
Asfaltem przez Kusięta, Brzyszów, Srocko, gdzie prowadzeni przez Martę skręcamy w lewo i bardzo przyjemną asfaltową drogą wiodącą przez las docieramy do czerwonego rowerowego na Mirowie, gdzie skręcamy w lewo w Hektarową. Zrobiło się dość zimno, a ja nie wzięłam sobie nic więcej do ubrania poza tym co miałam na sobie, więc Marta pożyczyła mi swoją zapasową kurtkę (dziękuję bardzo za uratowanie tyłka). Z Hektarowej skręcamy w lewo na Skalną i jedziemy kawałek po piachu, a potem szutrówką do asfaltu (gdzieś w pobliżu Mirowa), skąd dalej kawałek terenem, Na tym odcinku było trochę błota i piachu, więc na szosowych oponkach nie jechało mi się najlepiej. Na szczęście po tej przeprawie dotarliśmy do ulicy Legionów. Koło ronda na Legionów odłącza się Marta i jedzie w stronę Mirowskiej, a ja z Tomkiem jedziemy dalej Żużlową do stadionu Włókniarza. Dalej już samotnie przez Hutników, Alejką Pokoju i przez osiedle do domku.
Na asfalcie oponki Kenda 1,5 spisują się rewelacyjnie, gorzej w terenie :D Na szczęście w sobotę w planie jest tylko i wyłącznie asfalt i tego się trzymajmy :D Po sobotnim wypadzie Rocky znów powróci do terenowych opon :D Dziękuję za dzisiejsze towarzystwo, było bardzo fajnie :)
Po niedzielnym i poniedziałkowym odpoczynku od roweru (nie licząc dojazdu do pracy) nadszedł czas, by wybrać się w teren. Razem ze mną pojechali jeszcze Kamil i Łukasz. Na zbiórkę koło Jagiellończyków nie zdążyła Ola, ale umówiłyśmy się, że dołączy do nas w Olsztynie.
Tak więc początkowo w trójkę. Aleją Pokoju, przez Kucelin, Cmentarz Żydowski i dalej Legionów. Skręcamy w prawo i terenem przez Kamieniołom Prędziszów, po czym znów kawałek Legionów (gdzie spotykamy Martę - TęczowaMagia). Z Legionów w prawo i na Ossona. Podjazd na szczyt, po czym wdrapujemy się jeszcze wyżej i zjeżdżamy singielkiem. Następnie zjazd do czerwonego rowerowego i czerwonym w stronę Zielonej Góry. Podjazd na Zieloną (który jak zwykle mnie pokonał) i zjazd obok jaskini z powrotem do czerwonego szlaku. Kawałek asfaltem przez Kusięta, po czym w prawo i terenem w stronę Towarnych. Kawałek przed jaskinią sms od Oli, że czeka na zamku. Niestety po podjechaniu do jaskini okazuje się, że złapałam kapcia w przednim kole. Zjazd na polanę niestety na piechotę. Łukasz odjechał gdzieś na bok, a ja z Kamilem obydwoje męczylismy się ze zdjęciem opony. Bez skutku. Chyba mam w tym za małe doświadczenie, bo gdy Łukasz do nas wrócił zdjął oponę w momencie. W międzyczasie skontaktowałam się z Olą, i powiedziałam, że jeśli nie chce czekać może przybyć na polanę w Towarnych. Zdążyliśmy uporać się z kapciem, a Oli ciagle nie było. Po kolejnej rozmowie okazało się, ze pojechała trochę za daleko. Umówiliśmy się więc ponownie w Olsztynie, a że mieliśmy bliżej, to postanowiliśmy jeszcze wjechać na ruiny zamku i zjechać z powrotem :D I akurat gdy wróciliśmy na rynek zauważyliśmy czekającą Olę :)
Dalej we czwórkę :D Najpierw asfaltem w stronę Biskupic, a potem terenem wokoło Sokolich. Z uwagi na fakt, że pomału zapadał zmierzch nie zwróciłam uwagi jakimi jechaliśmy szlakami. Tym bardziej, że w zasadzie jedyna miałam na tyle dobrą lampkę, by oświetlać drogę nie tylko sobie, ale i reszcie ekipy. Wiem tylko, że najpierw jechaliśmy żółtym rowerowym, potem kawałek czarnym i niebieskim rowerowym. I chyba właśnie na czarnym rowerowym doszło do małej kraksy. Ola rozmawiając przez telefon zderzyła się z Łukaszem. Szczegółów nie znam, bo jechałam z przodu. Znów ominęło mnie co najlepsze :D Żart. Na szczęście strat w ludziach nie było. Niestety w wyniku zderzenia w Oli rowerze odkręciła się kierownica na mocowaniu z mostkiem i zaczęła się tak ciągle okręcać. Nikt z nas nie miał niestety imbusa, więc musieliśmy zwolnić nieco tempo i po wyjechaniu z Sokolich kontynuować jazdę wyłącznie asfaltem. Dojechaliśmy do rynku w Olsztynie, dalej kawałek główną, rowerostradą i znów główną do DK1. Dalej wzdłuż trasy na Raków. Łukasz pożyczył Oli lampki, by mogła coś widzieć podczas dalszej jazdy. Odprowadziłam jeszcze kawałek Olę przez Raków i na Jagiellońskiej przed Makro skręciłam już w osiedle.
I takim oto sposobem z planowanych dwóch i pół godzin jazdy, po przygodach jakie nas spotkały wyszło prawie o godzinę więcej :D Są rzeczy których się nie przewidzi. Dobrze, że nikomu z nas nic się nie stało, a sprzęt czasem lubi sprawiać problemy i to z reguły wtedy, kiedy najmniej tego się człowiek spodziewa.
Kolejny wyścig z cyklu Bike Maraton. Tym razem w Szklarskiej Porębie. Wyścig odbył się przy okazji 3-dniowego festiwalu rowerowego, który rozpoczął się w piątek. Jeszcze w piątek była super pogoda i świeciło słońce, jednak już pod wieczór zaczął padać deszcz, który niestety nie ustał aż do wyścigu. Start pierwszego sektora w trakcie opadów deszczu (punktualnie o 11) zainaugurował Michał Kwiatkowski.
Trasa wyścigu bardzo fajna, bardzo zróżnicowana. Nie zabrakło ani szutrowych podjazdów i szybkich szutrowych zjazdów, ani technicznych zjazdów po śliskich kamieniach i korzeniach, ani nawet podjazdów po błocie. Czyli wszystko co najważniejsze w wyścigach MTB. Początek wyścigu to krótki, ale dość stromy podjazd nartostradą, potem dalsza część podjazdu szutrówką (drogą pod Reglami) na Wysoki Most. Następnie zjazd po korzeniach niebieskim szlakiem do Trzech Jaworów. Za zjazdem na 10 km rozjazd Mini / Mega. Za rozjazdem kawałek asfaltowego podjazdu na Grzybowiec, po czym techniczny i wymagający zjazd po wielkich śliskich kamolach do Jagniątkowa. Na zjeździe na 12 km muszę zejść z roweru i kawałek rower sprowadzić. Po zjeździe krótki, również techniczny i trudny podjazd tuż przed pierwszym bufetem (na 14 km trasy). Jednego kawałka tego podjazdu nie pokonał żaden z zawodników.
Na trasie wyścigu
Na zjeździe
Podjazd przed pierwszym bufetem w Jagniątkowie - żaden zawodnik nie podjechał tego kawałka
Za bufetem asfaltowo - szutrowy podjazd na Dwa Mosty. Podjazd, który podobno miał być dziś najtrudniejszy, choć dla mnie wcale taki nie był. Może dlatego, że był bardziej wymagający kondycyjnie niż technicznie. Następnie kawałek szybkiego szutrowego zjazdu, po czym dalsza część zjazdu fajnymi leśnymi singlami po błocie i korzeniach aż do drugiego bufetu, zlokalizowanego na 28 km trasy. Za bufetem interwałowa część dzisiejszego wyścigu wokół Przesieki i Zachełmia ciekawymi leśnymi dróżkami, na których również nie zabrakło ani śliskich kamieni, ani korzeni, ani odrobiny błota. Na jednym z podjazdów na 31 km muszę kawałek rower podprowadzić, gdyż jest na tyle ślisko, że koła same się ślizgają. Na następnym podjeździe (na 34 km) znów muszę zejść z roweru, tym razem przez innego zawodnika. Fajny szutrowy podjazd, poprzecinany w poprzek drewnianymi belkami. Jadę, a przede mną dwóch facetów rowery prowadzi. Jeden widząc że jadę zszedł na bok (od tego momentu w zasadzie cały czas się na wzajem mijaliśmy - ja wyprzedzałam na podjazdach, a on na zjazdach), a drugi zatrzymał się nagle wprost przede mną, w wyniku czego zaliczyłam niegroźną glebę przez przechylenie się na bok. Na 38 km ostatni bufet. Za bufetem podjazd ponownie na Grzybowiec, po czym zjazd po śliskich wielkich kamolach zielonym szlakiem pieszym do Piechowic. Na zjeździe w kilku miejscach w okolicy 44 km trasy muszę się podeprzeć nogą lub zejść z roweru, gdyż wolę nie ryzykować upadku. Po zjeździe łagodny podjazd szeroką szutrówką, potem kawałek zjazdu i na sam koniec 2,5 km przed metą błotnisty podjazd na dobicie, po czym kawałek zjazdu starą trasą DH do mety.
Na zjeździe - vol. 2
Ciąg dalszy zjazdu
Kilka fotek z galerii FotoMaraton:
Podjazd po asfalcie
Sekcja korzenna
Przejazd przez śliską kładkę
No bo po co omijać kałuże :D
Na zjeździe
Zjazd po mokrym kamolu
Miejscami błota nie było
I widoki były piękne
Po dojechaniu do mety nie zastanawiałam się, które zajęłam miejsce, bardziej interesowało mnie czy Alek pojechał dystans Giga, czy zjechał na Mega. Gdy okazało się, że jest jeszcze na trasie Giga udałam się najpierw do auta zostawić kask i kurtkę, a następnie do biura zawodów po dyplom. Okazało się wtedy, że zajęłam5 miejsce w K2 Mega i 224 Open :) Takim sposobem udało mi się załapać na podium :)Po dekoracji udałam się na metę oczekiwać przyjazdu Alka, który jak się okazało był już na ostatnim bufecie.
Dziś krótki wypad w najbliższej okolicy Dąbrowy, by rozruszać mięśnie przed jutrzejszym maratonem. Postanowiliśmy objechać dookoła wszystkie cztery Pogorie, gdyż chciałam zobaczyć Pogorię II, na której dotychczas nie byłam.
Na początek przez osiedle i przez park do Pogorii III. Potem asfaltowo wokół zbiornika. Następnie skręcamy w prawo i jedziemy terenem wokół Pogorii II. Jest to chyba najrzadziej uczęszczany zbiornik z wszystkich czterech. Ludzi prawie w ogóle, jedynie można spotkać nielicznych wędkarzy. Aby objechać ją dookoła musieliśmy najpierw przedrzeć się przez spore zarośla. Dalej już lasem, gdzie było sporo błota. Po drodze szybkie mycie opon z błota w pobliskim strumyku.
Łabędzie na Pogorii II
Chaszcze przy Pogorii II
Chaszcze przy Pogorii II
Następnie dróżką z betonowych płyt jedziemy na Pogorię I, gdzie zatrzymujemy się na chwilę przy zagrodzie danieli. Kilka fotek i jedziemy dalej.
Daniel w mini ZOO koło Pogorii I
Jedziemy terenem najpierw po piachu wzdłuż zbiornika, a potem wzdłuż torów kolejowych do asfaltu niedaleko Pogorii IV. Następnie objeżdżamy dookoła zbiornik początkowo terenem, a potem asfaltem.
Pogoria IV
Przy Pogorii IV
Po objechaniu dookoła czwórki kierujemy się terenem do Pogorii III, jedziemy ścieżką rowerową do molo, po czym już wracamy do domu przez pobliski park.
Wycieczka dziś krótka, cały czas po płaskim, ale wystarczyła, by nieco się rozruszać po kilkudniowej przerwie od roweru. Aż się nie chce wierzyć, że jutro akurat na maraton pogoda ma się załamać i ma być zimno i ma padać deszcz :(
Dziś noc spadających gwiazd. Perseidy, bo tak nazywa się właściwie spadające gwiazdy, najlepiej obserwować z dala od miasta, w jak najmniej oświetlonej okolicy. Z uwagi na ten fakt zaproponowałam na CWR wieczorny wypad do Olsztyna, by móc razem zobaczyć chociaż kilka perseidów. Prognoza pogody nie była do końca pewna, ale postanowiliśmy zaryzykować.
Na miejscu spotkania o 20,15 poza mną i Alkiem stawili się jeszcze Ola, Sylwia, Łukasz, Michał, Adam (Piksel), Daniel i Kamil. Ruszliśmy w drogę. Najpierw Aleją Pokoju, przez Kucelin i przez Cmentarz Żydowski. Dalej Legionów (gdzie odłącza się Piksel z przyczyn technicznych) i przez terenem przez górę Ossona, ale z pominięciem szczytu. Następnie terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt. Dalej asfaltem przez Kusięta do Olsztyna. Część ekipy (w tym Alek, Łukasz, Daniel i ja) postanawia wjechać na ruiny zamku, a część czeka na dole. Wjeżdżam pierwsza, przekonana o tym, że jak zwykle nie dam rady, a chłopaki jadą za mną. Ku mojemu zaskoczeniu podjechałam cały podjazd, pewnie dlatego, ze była noc :D Jeszcze bardziej byłam zaskoczona, gdy okazało się, że tym razem to chłopaki polegli na podjeździe. Alkowi poślizgnęło się koło, Łukasz zaliczył glebę, bo miał za słabą lampkę, a Kamil również poległ. Czułam się przez chwilę jak bym zwyciężyła w jakichś zawodach :D Na szczycie zamku chwila przerwy i zjazd do reszty ekipy. W tym momencie odłączył się od nas Kami, a my pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Przymiłowic i potem w prawo w stronę kamieniołomu, do którego dojeżdżamy terenem czerwonym rowerowym.
Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi, którym wpadł go głowy pomysł oglądania gwiazd w kamieniołomie, gdyż była tam już jakaś ekipa zgromadzona przy ognisku. Zbyt wiele spadających gwiazd mimo pogodnego nieba nie udało nam się zobaczyć. Ja osobiście widziałam tylko jedną, ale dobre i to :) Pomyślałam sobie życzenie, które mam nadzieje się spełni :)
Było już późno, więc trzeba było wracać. Najpierw terenem czerwonym rowerowym, potem asfaltem z powrotem do Olsztyna i kawałek w stronę Biskupic. Następnie w prawo i przeciwpożarówką do samego końca. Przecinamy główną drogę i jedziemy jeszcze kawałek prosto terenem, po czym asfaltem koło nastawni, Guardiana i przez Kucelin. Dalej Aleją Pokoju do Jagiellończyków, gdzie żegnamy Daniela. Kawałek dalej koło stacji Shell żegnamy Olę, Sylwię i Michała i we troje jedziemy dalej wzdłuż nowej linii tramwajowej. Koło 11listopada rozstajemy się z Łukaszem i wracamy do domu.
Początkowo w planie mieliśmy trochę co innego na weekend, ale Andrzej zaproponował wypad na Rychlebskie ścieżki.Zgodziliśmy się od razu :) W sumie zebrało się nas sześć osób - Andrzej z Edytą, Łukasz, Paweł, Alek i ja. Zapakowaliśmy się do multivana i w drogę. Na miejscu czas na przebranie się i jazda na pierwszą pętelkę :)
Najpierw dojazd do właściwych ścieżek. Od początku lekko pod górkę, kawałek
asfaltem, potem terenem. W pewnym momencie dzielimy się i Andrzej z Edytą jadą asfaltem, a my w czwórkę na skróty, ale bardziej stromo i po kamieniach czerwonym pieszym do wjazdu na trial Weissnera. Tutaj chwila ochłody przy strumyku i następnie podjazd pod górę owym trialem. Bardzo fajna techniczna ścieżka,
napakowana drewnianymi kładkami, ostrymi zakrętami i dużymi kamieniami.
Podjazd poszedł mi dziś dużo lepiej niż ostatnio. Podczas podjazdu chwila przerwy przy wodospadzie. Po pokonaniu trialu kawałek szutrowo, po
czym zjazd singielkiem zwanym Superflow. Chłopaki w trójkę wypruli w przód, ja zjeżdżałam za nimi wolniej niż oni, ale szybciej niż za ostatnim razem. Andrzej na tej pętli jechał spokojniejszym tempem razem z Edytą. Udało mi się dziś pokonać wszystkie kładki na zjeździe. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. Na czwartej sekcji Superflow po wybiciu się z hopki dobiłam przednim kołem do kamienia i złapałam kapcia. Dętki i pompkę mieli chłopaki, więc część tej sekcji musiałam pokonać pieszo. Po szybkim serwisie w wykonaniu chłopaków dalsza część zjazdu, już bez przygód.
Z Misiem na Rychlebach
Po dotarciu do parkingu chwila odpoczynku w między czasie oczekiwania na Andrzeja i Edytę. Następnie kolejna pętla, tym razem już w piątkę (bez Edyty, która postanowiła pojeździć trochę po okolicznych szlakach). Podjazd analogicznie jak wcześniej, z tym, że tym razem odpuszczamy z Alkiem czerwony pieszy i jedziemy do trialu na około. Następnie podjazd trialem Weissnera (tym razem również z krótką przerwą przy wodospadzie), po czym kawałek szutrem do wjazdu na Superflow. Tym razem zjazd oszczędził nam kapci, ale nie obyło się bez innych przygód. Najpierw ja zahaczyłam kierownicą o drzewo i o mały włos nie zaliczyłam gleby (Andrzej, który za mną jechał był przekonany, że zaraz upadnę, zresztą ja także). W ostatniej chwili cudem się wybroniłam od gleby. Na kolejnej sekcji Alek wyleciał na jednym z zakrętów przez kierownicę, w wyniku czego urazu doznał jego kciuk. Nie wiele dalej Andrzej uderzył kaskiem w drzewo, na szczęście bez żadnych złych konsekwencji. A jak dowiedziałam się później to samo drzewo chciał ręką przestawiać Łukasz :DChyba jedyną osobą, która uniknęła przygód na tym zjeździe był Paweł. Po pokonaniu całego zjazdu powrót do auta.
Krótki filmik ze ścieżek od Łukasza:
I jeszcze od Andrzeja:
Czas mijał, więc zrezygnowaliśmy z kolejnej pętli. Szybkie mycie, przebranie, pakowanie rowerów i na obiadek, po czym powrót do Częstochowy, po drodze zaopatrując się w zapas czekolady studenckiej :DWypad jak najbardziej udany :) Już nie mogę doczekać się kolejnego razu :)
Dziś popołudniu spokojny wypad z Alkiem i Łukaszem w stronę Olsztyna. Spokojny, bo trzeba zachować jak najwięcej siły na jutrzejszy wypad na Rychleby :D Start koło Jagiellończyków i w drogę. Prowadzi dziś Łukasz.
Aleja Pokoju, Kucelin i potem ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj, kawałek asfaltem i przez lasek do torów. Dalej kawałek terenem, po czym rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna. Na górze Ostrówek już stoi wieża. Jej obecność niszczy nieco krajobraz. Dalej terenem wokół zamku i na górę kamieniołomu Kielniki. Tym razem zjazd od lewej strony. Następnie czerwonym rowerowym, potem kawałek asfaltem przez Przymiłowice - Kotysów i znów terenem najpierw zielonym rowerowym, a potem żółtym rowerowym obok kapliczki Św. Idziego. Następnie asfaltem zielonym rowerowym i w prawo w teren na zielony pieszy. Zielonym pieszym docieramy do niebieskiego rowerowego (miejscami zapiaszczonego), którym okrążamy Sokole Góry. Wyjeżdżamy na chwilę na asfalt, po czym bez postoju wracamy żółtym pieszym, a potem zielonym pieszym, kawałek pożarówką, przez lasek na Bugaj i kolo Michaliny. Jeszcze na chwilę na myjkę i przez Błeszno do domu.
Taki spokojny wypad po czwartkowym treningu i wczorajszym odpoczynku dobrze mi zrobił. Mięśnie trochę się rozruszały, a zmęczyć się wcale nie zmęczyłam. Jutro będzie zabawa :D A tak na marginesie - w dzisiejszym dniu Rocky przekroczył dystans 10 000 km :)
Pomimo niepewnych prognoz umówiliśmy się dziś z Andrzejem, Łukaszem i Markiem natrening w Sokolich Górach.Mieliśmy w zamiarze jechać do Sokolich pożarówką, ale na miejscu spotkania okazało się, że Andrzej jest autem, więc chłopaki zamontowali rowery na bagażnik i tak oto dojechaliśmy do Sokolich autem.
W Sokolich zrobiliśmy dwie pętelki. Najpierw żółtym rowerowym, potem podjazd czerwonym pieszym na Puchacz, zjazd fajnymi technicznymi singielkami i następnie podjazd czarnym pieszym na drugą pętelkę. Na jednym zjeździe razem z Markiem obydwoje lądujemy na glebie. Chciałam ominąć dość duży uskok i w tym samym momencie Marek dość rozpędzony uderzył w mój rower. Na szczęście obyło się bez większych konsekwencji i ruszyliśmy dalej. Z Sokolich kierujemy się żółtym / zielonym pieszymna Biakło. Podjechałam dziś nieco dalej niż zwykle, ale i tak na sam szczyt się nie udało. Zjazd z Biakła i podjazd na Lipówki. Z Lipówek zjazd w stronę Olsztyna, po czym podjazd na zamek od strony wieży widokowej. Całego podjazdu pokonać mi się niestety nie udało. Zjazd z zamku do rynku w Olsztynie, gdzie robimy przerwę na uzupełnienie płynów. Następnie mijamy zamek bokiem i udajemy się do kamieniołomu
Kielniki. Po drodze Andrzej pokazuje nam jeden fajny podjazd. Wjeżdżamy na gorę kamieniołomu i następnie prawym zboczem
zjeżdżamy do środka. Tym razem zjazd pokonany w całości, ale na końcówce nie obyło się bez małego driftu. Drugim zboczem podjeżdżamy ponownie na górę i jedziemy znów w stronę zamku. Kolejny dziś raz wjeżdżamy na zamek (tym razem podjechałam troszkę dalej, ale i tak nie do końca). Na koniec jeszcze jeden zjazd z zamku do rynku.
Na skałkach
Na zjeździe zauważamy leżącego na ziemi rowerzystę, nad którym pochyla się dwóch kolejnych. Okazało się, że chłopaki zjeżdżali bez kasków i jeden z nich wyleciał przez kierownicę i uderzył głową i barkiem o ziemię. Na chwilę nawet stracił przytomność. Chłopaki wezwali karetkę, a my zjechaliśmy do rynku, by poczekać na jej przyjazd i pokierować ją na miejsce wypadku. Było już jednak późno, więc Andrzej powiedział, że sam poczeka na przyjazd karetki, bo ma do domu dużo bliżej niż my. W trojkę z Łukaszem i Markiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Terenowo przez Ostrówek (gdzie stoi już metalowa wieża) i dalej terenem przez Skrajnicę. Następnie rowerostradą do końca, terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj, koło Michaliny i przez Błeszno, gdzie każdy po kolei rozjeżdża się w swoją stronę.
Filmik z wypadu:
Prognoza na szczęście się dziś nie sprawdziła. Nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu, a miało przecież konkretnie lać. Wbrew zapowiedzi meteorologów było dość gorąco i mogliśmy oglądać przecudny zachód słońca. Kilometrów dziś za wiele nie wyszło, a mimo tego dosyć się zmęczyłam. Dziękuję za towarzystwo i do następnego :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.