Z rana do pracy. Przyjemny chłód. Po pracy Nowowiejskiego i III Aleją na Rynek Wieluński. Ciężko się przecisnąć nawet rowerem, a co dopiero autem. Pielgrzymi łażą wszędzie i na nic nie patrzą. Nawet policja, która kieruje ruchem zwraca tylko uwagę na to by nikt nie potrącił pielgrzymów, których pełno i na ulicy i na ścieżkach rowerowych. Powrót do domu III Aleją (gdzie skorzystałam z kubka wody). Koło linii tramwajowej spotykam Marcina z kolegą. Chwilę jedziemy wspólnie, po czym odbijam w prawo w Krakowską. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki i Bór do domu.
Dziś popołudniu umówiliśmy się na rower z Łukaszem, celem pokręcenia się nieco po Sokolich Górach. najpierw na Błeszno na miejsce spotkania, a następnie już we trójkę.
Koło Michaliny, asfaltem przez Bugaj i pozarówką aż do samych Sokolich. W Sokolich prowadził Łukasz. Najpierw żółtym pieszym (w drugą stronę niż zwykle jeździmy), po czym kawałek czarnym i czerwonym. Zbaczamy z czerwonego szlaku i jedziemy jakąś bliżej nieznaną mi ścieżką. Najpierw trudny podjazd, po czym zjazd. Podjazd pokonany do połowy, zjazd w zasadzie również. Najpierw zjeżdżał Łukasz, za nim jechał Alek. Ja na końcu. Gdy byłam już na zjeździe usłyszałam tylko od Alka "nie zjeżdżaj". Było już nieco za późno. Zjechałam kawałek, po czym wyciełama z roweru jak torpeda, tak samo jak Łukasz chwilę wcześniej. Kręcąc się jeszcze trochę różnymi ścieżkami dotarliśmy do czerwonego pieszego. Znany już podjazd na Puchacz. Dziś częściowo pieszo, gdyż piachu pełno. Następnie kawałek słynnymi ścieżkami, po czym w prawo i obok jaskiń i przeróżnymi ścieżkami, którymi dotarliśmy do żółtego pieszego.
Po wyjechaniu z Sokolich asfaltem do Olsztyna uzupełnić płyny, po czym powrót asfaltem w stronę Biskupic, pożarówką, przez lasek do Bugaja i koło Michaliny. Jedziemy jeszcze we trójkę na myjkę koło BP, gdzie rozdzielamy się i Łukasz wraca do domu, a my jedziemy jeszcze do sklepu, a następnie do domu. Dziś na szczęście upał nie był aż tak dokuczliwy jak w ciągu ostatnich dni, zatem dziś jechało mi się całkiem lekko i przyjemnie, zresztą tempo pomijając Sokole Góry mieliśmy dziś dość szybkie :)
Nadszedł wreszcie ten długo wyczekiwany dzień. Wjazd na najwyższy szczyt Karkonoszy - Śnieżkę (1602 m. n.p.m.). Całość podjazdu to 13,5 km. Start honorowy, podczas którego wszyscy jadą spokojnie za samochodem organizatora odbywał się koło domu wypoczynkowego Bachus, natomiast właściwy start lotny kilometr dalej.
Pierwsze około 3 km to podjazd asfaltem do Świątyni Wang. Tutaj rozpoczyna się podjazd po tzw. kocich łbach. Już na początku widzę jak zawodnicy jeden za drugim prowadzą rowery. I to Ci sami, którzy chwilę wcześniej wyprzedzali mnie na asfalcie. Myślę sobie, cóż to musi być za podjazd, ale jadę dalej powoli, ale jadę. Mijam tych, ktorzy idą. Około 7 km docieram na Polanę, przez którą wczoraj szliśmy na skałki. Trasa skręca w lewo i znów dalsza część podjazdu.
Podjechałam w zasadzie całość, poza ostatnimi dwoma metrami, gdzie straciłam równowagę z gorąca i przednie koło uciekło na bok. Trochę wstyd. Za rok jak się uda będzie co poprawiać. Po wjeździe wspólny zjazd za samochodem organizatora. Gdzieś w połowie 8 km pierwszy bufet. Biorę kubek wody i jadę dalej. jeden z obsługujących bufet oblewa mnie kubikiem wody. Zbawienie w taki upał. Mniej więcej od tego momentu jadę łeb w łeb z jedną z zawodniczek z kategorii K3. Dziewczyna ciągle mnie dopinguje widząc, że upał mnie zabija.
W drodze na Śnieżkę
Na 10 km mijam Dom Śląski. Ostatni orientacyjny punkt dzisiejszej trasy. na szczyt coraz bliżej. Chwila odpoczynku, gdyż jest jakiś kilometr zjazdu, po czym rozpoczyna się najtrudniejsza część podjazdu. Tuż przed ostatnim z zakrętów widzę dopingujących mnie Alka i Pawła, którzy już dawno szczyt zdobyli i zdążyli odpocząć. Doping działa mobilizująco, na zakręcie udaje mi się wyprzedzić dwie konkurentki - między innymi tą, która również mnie dopingowała. Sporo ludzi znów rowery prowadzi. Ja jeszcze jakoś jadę. Jakoś, bo w tempie takim, że Alek swobodnie idzie obok mnie. Ostatni zakręt i już końcówka. Jakieś 15 metrów do mety. Jestem już wyczerpana. Na ostatnich dwóch metrach ucieka mi przednie koło w bok i nie mam już jak ruszyć... Myślę sobie - cóż za wstyd, podjechałam 13,5 km a ostatnie 2 metry na nogach... Ale najważniejsze, że to już szczyt. Śnieżka zdobyta :)
Gdzieś po koniec wjazdu
Końcówka
Na szczycie odpoczynek, kilka pamiątkowych fotek i pogaduchy z Patrycja i Andrzejem z Bike Atelier Team. Nastepnie powolny zjazd, a częściowo zejście do Domu Śląskiego, obok którego znajdował się bufet żywieniowy. Tutaj również wszyscy zawodnicy oczekiwali na wspólny zjazd za autem organizatora.
Szczyt zdobyty :)
Rodzinnie
Początkowo myślałam, że jak podjazd już za mną, to zjazd będzie tylko przyjemnością. Nic bardziej mylnego. Zjazd z prędkością około 20 km/h po kocich łbach w grupie 350 osób nie był najłatwiejszy. Nie dość, że ręce bolały niesamowicie, to trzeba było uważać także na innych zawodników, by żadnego nie zahaczyć kierownicą. Moment gdy wyjechaliśmy na asfalt koło Świątyni Wang był zbawieniem :)
Profil podjazdu na Śnieżkę:
Po dotarciu do mety udaliśmy się najpierw do auta przebrać się, a potem na dekorację, gdyż zarówno ja jak i Paweł uplasowaliśmy się na 5 miejscu w swoich kategoriach wiekowych. Jestem zadowolona z dzisiejszego wyniku (godzina i 34 minuty) gdyż w obliczu dzisiejszego upału trochę wątpiłam w to, że w ogóle uda mi się wjechać na Śnieżkę. jednak nie mogłam zmarnować takiego dopingu :) Świetna impreza. Mam nadzieję, że za rok również uda się w niej uczestniczyć i poprawić tegoroczne niedociągnięcia :)
Kilka km z noclegu w Karpaczu do biura zawodów po odbiór numerów i pakietów startowych przed jutrzejszym wjazdem na Śniezkę. Następnie jeszcze parę km dla rozkręcenia, po czym powrót do noclegu.
Ostatni rowerowy dzień nad morzem. Postanowiliśmy wybrać się do Wolina. Upał ogromny, zatem wybraliśmy trasę szlakiem niebieskim rowerowym, który w większości prowadzi terenem. Początek przez miasto. Później asfaltem na prom Karsibór.
Po przeprawie przez Świnę jeszcze kilka km asfaltem, a potem, w lewo w teren. Docieramy do Przytoru. Tutaj kawałek asfaltu, a potem dłuższy odcinek terenem wzdłuż głównej drogi do Międzyzdrojów. Szlak prowadził tutaj wzdłuż lasu. Następnie znów asfaltem przez Wicko Zalesie i Wapnicę. Od Wapnicy kawałek podjazdu po kocich łbach, po czym w lewo i przez las do Sułomina. Na tym odcinku szlaku niebieskiego rowerowego nie brakowało ani błota, ani trawy, ani leśnych ubitych ścieżek. Od Sułomina szlak prowadził przez pola, po piachu i chaszczach. Następnie kawałek wzdłuż Zalewu Szczecińskiego. Do Wolina dojeżdżamy przez pola.
Na szlaku niebieskim rowerowym
Zalew Szczeciński
W Wolinie najpierw do sklepu uzupełnić zapas wody, a potem na
rynek. Następnie do wioski Wikingów. Wioskę już zwiedzaliśmy, zatem
tylko kolka fotek i powrót. W weekend odbywał się tu festiwal Wikingów,
ale na festiwalu również już byliśmy.
Urząd Miasta Wolin
Na rynku w Wolinie
Alek koło muzeum w Wolinie
Wioska Wikingów
Brama wejściowa
Wioska Wikingów
Wioska Wikingów
Plan osady
Chcieli mnie torturować
Powrót częściowo inną
trasą. Kawałek asfaltem główną drogą do Sułomina. Niezbyt bezpieczna
jazda tędy. Skręcamy w lewo na szutrówkę, którą docieramy do
niebieskiego rowerowego. Jedziemy analogicznie jak wcześniej niebieskim
szlakiem przez las do Wapnicy. Dalej po kocich łbach i asfaltem przez
Wapnicę i Wicko Zalesie. Kierujemy się do Międzyzdrojów i stąd wracamy
terenem szlakiem zielonym rowerowym (szlakiem R10). Następnie wzdłuż
gazoportu w Świnoujściu i asfaltem do promu miejskiego. Po przeprawie
jeszcze przez miasto umyć rowery na myjce i do domu.
Upał dał się
dziś we znaki. O ile podczas jazdy dało się wytrzymać, o tyle planując
jakikolwiek postój szukaliśmy cienia, a tych było dość sporo. Szlak
niebieski rowerowy prowadzący ze Świnoujścia do Wolina jest niestety
bardzo słabo oznakowany. Miejscami wręcz w ogóle oznaczeń brak. Gdybyśmy
nie mieli ze sobą mapy Wyspy Wolin na pewno byśmy często błądzili.
W ciągu dnia były inne plany, gdyż nie samym rowerem człowiek żyje, zatem dziś tylko kilka kilometrów wieczorem. Najpierw koło promu do portu. Tutaj kilka fotek, po czym przez park do promenady.
Citroen z mini barem w porcie
Citroen w porcie
Alek w porcie
Latarnia morska widziana z portu
Alek z promem w tle
Alejka w parku
Wjeżdżamy na chwilę na plażę, ale szybko okazuje się, że jest
już dość chłodno, zatem wracamy na szybko do noclegu by się przebrać. Po
chwili znów do promenady, a następnie plażą wzdłuż morza do wiatraka.
Słońce już zachodzi, zatem chwila przerwy. Powrót również plażą, po czym
przez miasto analogicznie jak wcześniej.
Dziś po dwóch latach postanowiliśmy ponownie wybrać się do Międzyzdrojów i nad Jezioro Turkusowe. Na początek przez centrum Świnoujścia na prom.
Następnie asfaltem wzdłuż linii kolejowej na Szczecin, po czym w lewo i wzdłuż gazoportu. Trochę się zmienił od ostatniego razu gdy tędy jechaliśmy. Mijamy gazoport i jedziemy obok bunkrów przy Forcie Gerharda (fort już zwiedzaliśmy, zatem jedziemy dalej). Przy bunkrach wykosili trawy i zarośla, więc wygląda to wszystko o wiele lepiej. Dojeżdżamy do latarni morskiej. Szybka fotka i znów asfaltem koło bunkrów. Zbaczamy na chwilę na dziką plażę koło gazoportu, po znów jedziemy wzdłuż niego.
Bunkru koło Fortu Zachodniego
Bunkry koło Fortu Zachodniego
Latarnia morska
Dzika plaża koło gazoportu
Alek na dzikiej plaży
Skręcamy w lewo i jedziemy terenem szlakiem R10 do
Międzyzdrojów. Szlak ma odnowione oznaczenia, więc tym razem nie musimy
niepotrzebnie błądzić. Zbaczamy jedynie na chwilę na wieżę widokową, po
czym wracamy znów na szlak.
Wieża widokowa
W Międzyzdrojach ludzi pełno, więc rowery w
zasadzie częściowo prowadzimy. Chwila przerwy przy Alei Gwiazd, po czym
kierujemy się asfaltem w stronę punktu widokowego Gosań.
Wejście do Alei Gwiazd
Ostatnie
400 metrów w drodze na punkt widokowy to terenowy podjazd po schodkach z
drewnianych bali. Na punkcie widokowym kilka fotek, po czym zjazd znów
do asfaltu.
Widok z punktu widokowego Gosań
Widok z punktu widokowego Gosań
Wracamy asfaltem do centrum Międzyzdrojów, a następnie
jedziemy asfaltem przez Wicko Zalesie i Wapnicę. Tutaj znów terenowy
podjazd, szlakiem niebieskim pieszym na punkt widokowy nad Jeziorem
Turkusowym. Po zrobieniu kilka fotek zjazd i znów asfaltem do
Międzyzdrojów przez Wapnicę i Wicko.
Nad jeziorem Turkusowym
Jezioro Turkusowe
Nad Jeziorem Turkusowym
Chwila odpoczynku w samym
centrum, a następnie powrót do Świnoujścia terenem szlakiem R10. W
pewnym momencie na szlaku prosto przed nami przebiegł mały dzik. Dalej
jedziemy asfaltem wzdłuż torów do promu. Na sam koniec jeszcze kilka
kilometrów przez centrum Świnoujścia do miejsca noclegu.
W Międzyzdrojach
Za ścianą wodną
Od dwóch lat
sporo się w tych okolicach zmieniło. Widać, że gminy inwestują w
infrastrukturę turystyczną, co jest zdecydowanie ogromnym plusem.
Wycieczka [przyjemna w spokojnym tempie, bez spinania się.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.