Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:701.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:33:34
Średnia prędkość:20.88 km/h
Maksymalna prędkość:57.90 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:46.73 km i 2h 14m
Więcej statystyk

Szybki wypad na Lipówki

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Po niedzielnym odpoczynku czas było wybrać się dziś popołudniu na rower. Umówiliśmy się pod skansenem na wspólny popołudniowy wypad z Robertem i Zbyszkiem. Do skansenu pojechałam razem z Robertem.

W drodze u na skrzyżowaniu Lipowej i Gajowej otrąbił nas jakiś bordowy lanos. Już miałam krzyczeć co za baran na nas trąbi, ale okazało się, że to Tomek, czyli _omar_ z CFR. Zatrzymaliśmy się na chwilkę na pogaduchy.
Gdy dotarliśmy pod skansen czekali na nas Arek i Zbyszek. Już chciałam odjeżdżać, ale po chwili dojechał jeszcze Marcin. W pięcioosobowym składzie ruszyliśmy w drogę.

Pojechaliśmy asfaltem koło huty, na rondzie w lewo i kawałek po kostce brukowej w stronę Legionów, dalej ścieżką rowerową na Legionów, potem przez Srocko, Brzyszów i Kusięta do Olsztyna. Tempo jazdy od samego początku dość szybkie. W Olsztynie na chwilę do sklepu i terenem na Lipówki. Na sam szczy rower kawałek trzeba było podprowadzić. Posiedzieliśmy chwilkę, uzupełniliśmy płyny i zebraliśmy się z powrotem.

Najpierw szybki zjazd terenem z Lipówek, dalej ścieżką do baru leśnego, gdzie dziś były pustki. Następnie kawałek asfaltem w stronę Skrajnicy. Przez Skrajnicę przejazd terenem. Dalej asfaltem do rowerostrady, gdzie minęliśmy się z Mariuszem. Rowerostradą do końca, kawałek terenem do nastawni i asfaltem koło Guardiana. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu, Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Przyjemny, szybciutki popołudniowy wypad - razem z odpoczynkiem na Lipówkach zajął nieco dłużej niż 2 godzinki. Przed wyjazdem się tego nie spodziewałam :) Kolejny raz pobiłam swój rekord prędkości z całości wypadu.

Widok na Biakło z Lipówek © EdytKa

Spontaniczne odwiedziny smoka - Kraków 2 raz w roku

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(5)
Planowałam wycieczkę do Krakowa na zeszły weekend, ale nie doszła do skutku. Z kolei w ten mieliśmy jechać na ognisko do Pawełek z Gawłem, MrDry i Przemo2, ale wyjazd został odwołany w piątek popołudniu. Bez zastanowienia podjęłam spontaniczną decyzję, o tym, by wykorzystać sobotni wolny dzień i wybrać się w odwiedziny do smoka. Wieczorem tuż po krótkiej konsultacji z Robertem zaproponowałam wspólny wypad jeszcze kliku osobom. Postanowiliśmy wyjechać trochę wcześniej niż ostatnio, by móc jeszcze cokolwiek zwiedzić, a nie tylko przejechać obok.

W niedzielę wstałam wcześnie rano, ponownie sprawdziłam prognozę pogody dla Zawiercia i Krakowa, aby upewnić się, że nie złapie nas po drodze deszcz. Prognozy były na szczęście optymistyczne - tylko możliwe przelotne opady deszczu, wiatr słaby. Punktualnie o 6 stawiłam się pod Jagiellończykami. Czekali już na mnie Piksel i STi. Nikt więcej się nie stawił, więc ruszyliśmy we troje w drogę pozytywnie nastawieni.

Pojechaliśmy kawałek wzdłuż trasy, przez stare Błeszno, do trasy DK1. Dalej asfaltem przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp, Myszków. Podjazd pod górkę w Mrzygłodzie poszedł mi dziś wyjątkowo lekko. Dalej przez Zawiercie, Fugasówkę do Ogrodzieńca. Pierwszy postój zrobiliśmy dopiero po 55 km w Ogrodzieńcu przy drewnianych figurach. Średnia prędkość jazdy wyniosła prawie 24km/h.

W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Przed Rodakami musieliśmy zmierzyć się z dość długim podjazdem, udało mi się wjechać na 2 przełożeniu z przodu. Zjazd w dół bajeczny. Duża prędkość na zjeździe i przejeżdżająca obok ciężarówka spowodowała, że trochę mną zachwiało. W dalszej części nasza trasa wiodła asfaltem przez Klucze i Bogucice. Następnie zjechaliśmy na pewien odcinek w teren na czerwony szlak rowerowy, którym dojechaliśmy do Rabsztyna.

W Rabsztynie wjechaliśmy terenem pod zamek, ale był jeszcze zamknięty, bo była dopiero 9:40. Postanowiliśmy najpierw udać się do knajpy i po drugiej przerwie ponownie dojechać do zamku, by go zwiedzić. Przy wjeździe pierwszy raz podczas dzisiejszej jazdy zrzuciłam przednią przerzutkę na młynek – na asfalcie podjeżdżałam cały czas na 2 przełożeniu, ale w tym wypadku nie dałabym rady. Piksel nie chciał zobaczyć ruin od wewnątrz i czekał przed bramą wejściową. Po obejrzeniu zamku zjechaliśmy na dół i pojechaliśmy dalej.

Kawałek jechaliśmy terenem czerwonym rowerowym, a następnie asfaltem przez Olkusz. Kilka km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy), dalej przez Sieniczno, Kosmolów, Sułoszową do Pieskowej Skały. Nawet podjazdy w Kosmolowie i Sułoszowej poszły mi dziś bez większego problemu. W Kosmolowie podczas zjazdu przekroczyliśmy dozwoloną prędkość 40m/h – ja miałam na liczniku 52km/h. Średnia prędkość do Pieskowej Skały nieznacznie spadła, ale i tak była wysoka – wynosiła 23,6km/h.

W Pieskowej Skale udaliśmy się najpierw ścieżką do Maczugi Herkulesa, a potem czarnym pieszym po dość śliskim gruncie wprowadziliśmy rowery pod górkę na zamek. Piksel znów nie chciał wchodzić do środka, więc sami z Robertem poszliśmy na dziedziniec. Weszliśmy też na górę na punkt widokowy nad knajpą, aby zobaczyć z lotu ptaka słynne ogrody. Widok niesamowity. Musieliśmy później dotrzeć znów do asfaltu. Czarnym śliskim pieszym Piksel i ja zjechaliśmy na dół, Robert zachowawczo rower sprowadził, bo za bardzo ślizgały mu się opony. Prędkość po przeprawie szlakiem nieco spadła.

Ze Skały pojechaliśmy przez Młynnik do Ojcowa. Po schodach wdrapaliśmy się z rowerami na górę by obejrzeć ruiny. Pierwszy raz byłam Ojcowie, ale myślałam, że jest bardziej wart uwagi. Pozostałości po ruinach nie zrobiły na mnie dużego wrażenia. Bardziej efektownie to wszystko wygląda z dołu. Cóż, byłam, zobaczyłam, oceniłam. Mam już przynajmniej swoją opinię w tym temacie. Zjechaliśmy na dół asfaltem, żeby nie wytrzęsło nas na schodach.

Pojechaliśmy dalej kawałek asfaltem, a potem zboczyliśmy na czarny pieszy. Podjęliśmy próbę dojazdu szlakiem do Groty Łokietka. Pierwsze kilka metrów całkiem nieźle, pod górkę po ubitej kostce nawet nie jechało się źle, jednak z każdym metrem robiło się coraz bardziej stromo i pojawiało się coraz więcej luźnych, mokrych i śliskich kamieni. Postanowiliśmy, że jednak nie ma co się „rwać z motyką na słońce” i zawróciliśmy z powrotem do drogi, po czym ruszyliśmy niebieskim / czerwonym / żółtym pieszym do Bramę Krakowską, gdzie zrobiliśmy sobie kolejny postój.

Zastanawialiśmy się czy podjąć kolejną próbę podjazdu pod Grotę Łokietka, ale tym razem niebieskim pieszym od Bramy Krakowskiej – podjazd podobno miał być łatwiejszy. Nie byliśmy jednak zdecydowani, więc zaproponowałam, że rzucimy monetą – reszka: jedziemy, orzeł: nie jedziemy, wypadła reszka :D dla pewności rzut powtórzyłam – znowu reszka. No to ruszamy. Przejechaliśmy odcinek około 300 metrów i okazało się, że wcale nie jest łatwiej. Postanowiliśmy kolejny raz zawrócić. Już wiem dlaczego pod Grotę nie ma żadnego szlaku rowerowego. Już nawet nie zwracaliśmy uwagi na to, że obniżyła się nam średnia.

Ruszyliśmy dalej czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów asfaltem przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do granicy Krakowa. Tym razem nie przeoczyłam tej cudownej tabliczki „Witamy w Krakowie – Mieście Królów Polski" :) Przy granicy miasta miałam średnią 22,72 km/h, dystans 124,60 km.

Po chwili przerwy przy tablicy udaliśmy się w stronę rynku. Jechaliśmy ulicami miasta przez Krowodrzę i Nowy Kleparz, aż wreszcie dotarliśmy na Stary Rynek :) Najpierw pojechaliśmy pod Kościół Mariacki, potem Sukiennice i pomnik Mickiewicza. Następnie na Wawel, jednak z rowerami nie można było zwiedzać, więc pojechaliśmy odwiedzić smoka, który z zachwytu zionął ogniem jak nas zobaczył :D Przejechaliśmy się kawałek wałem wzdłuż Wisły, po czym udaliśmy się do knajpy na obiadek.

Po obiadku pojechaliśmy kawałek wzdłuż Wisły, dalej przez Kazimierz, Zabłocie na dworzec do Płaszowa. Okazało się, że pomimo tego, iż zdążyliśmy zwiedzić wszystko to, co było w planie, zakupić bilety i zrobić zakupy na drogę mamy jeszcze ponad godzinę czasu wolnego do odjazdu pociągu. Postanowiliśmy pokręcić się w okolicy dworca. Na mapie zauważyliśmy w pobliżu Staw Płaszów i tam chcieliśmy się udać.

Przed dworcem skręciliśmy w lewo, jechaliśmy kawałek wzdłuż torów, ale okazało się, że tędy nie dojedziemy. Okrążyliśmy dworzec od drugiej strony jadąc przejazdem pod torami. Dojechaliśmy do jakiegoś osiedla, musieliśmy zapytać kogoś o drogę do stawu. Akurat w pobliżu szła pewna pani. Wytłumaczyła nam, że musimy pojechać koło bloków, a za blokami ścieżka doprowadzi nas do stawu, Tak zrobiliśmy. Była już 17,40 więc czas było udać się z powrotem na dworzec.

Stanęliśmy na peronie, z którego miał odjechać pociąg. Było coraz bliżej odjazdu a pociągu dalej nie było. Nagle zauważyłam, że pociąg podjechał na zupełnie inny peron, zbytnio mnie to nie zdziwiło. Szybko udaliśmy się schodami pod dworcem na właściwy peron i zajęliśmy miejsca w pociągu. Powrót bardzo mi się dłużył, może dlatego, że tym razem byliśmy we troje w przedziale i oprócz nas było tez sporo innych podróżnych. Około 21 wysiedliśmy z Robertem na dworcu Raków, Piksel pojechał na główny. Z dworca standardowo przez Aleję Pokoju i Jagiellońską do domu.

Bardzo przyjemny wypad, który zapewne będę długo wspominać i z chęcią powtórzę jeszcze nie raz - dość szybkie tempo jazdy, temperatura idealna, spora dawka zwiedzania – czyli to, co EdytKa lubi :D Wycieczka odbyła się bez żadnych nieprzyjemnych zdarzeń. Spontany jednak były, są i będą najlepsze z najlepszych :)

Figura w Ogrodzieńcu © EdytKa


Ekipa w Rabsztynie © EdytKa


na moście przed zamkiem w Rabsztynie © EdytKa


kot jest wszędzie :D © EdytKa


Zwiedzanie ruin w Rabsztynie © EdytKa


Ruiny zamku w Rabsztynie © EdytKa


Rycerz EdytKa © EdytKa


Na wieży w Rabsztynie © EdytKa


Zjazd z pod ruin zamku w Rabsztynie © EdytKa


Z Robertem przed zamkiem w Pieskowej Skale © EdytKa


Z Pikselem przed zamkiem © EdytKa


Na zamku w Pieskowej Skale © EdytKa


Prawie jak wieża :D © EdytKa


Ogrody w Pieskowej Skale © EdytKa


EdytKa i rycerz Pieskowej Skały © EdytKa


Ale dzida :D Maczuga Herkulesa © EdytKa


Pierwszy raz w Ojcowie © EdytKa


Przy Bramie Krakowskiej © EdytKa


Próba dojazdu niebieskim do Groty Łokietka © EdytKa


Barbakan - jesteśmy u celu © EdytKa


Cudowne miasto Królów Polski © EdytKa


Na Krakowskim rynku - Kościół Mariacki © EdytKa


Na Krakowskim rynku © EdytKa


Niestety za bramę na rowerze nie można wejść © EdytKa


W odwiedzinach u smoka © EdytKa


Wawel stoi, Wisła płynie - Kraków bez zmian © EdytKa

Pozwiedzać jaskinie - Rezerwat Szachownica i Rezerwat Węże

Czwartek, 7 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Już od dłuższego czasu chciałam wybrać się do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, dokładnie do Rezerwatu Węże i Szachownicy, jednak albo wypadało cos innego, albo nie było tyle czasu i wyjazd był odkładany na kiedy indziej. No ale ileż to kiedy indziej może trwać? Czwartek wolny od pracy stał się doskonałą okazją, do tego, by poznać nieznane dotąd zakątki naszej okolicy. Wycieczkę zaplanowałam na godzinę 11:00
Ani ja, ani Robert nie znaliśmy dobrze trasy, uznaliśmy, że będziemy bazować na mapie.

Pod galerię pojechaliśmy przez Jagiellońską, Bór, ścieżkę wzdłuż rzeki i Kanał Kohna. Na miejscu czekał już Gaweł, a po chwili dojechali jeszcze Piksel i Wini. Wspólnie przez miasto udaliśmy się w stronę hali Polonia, gdzie wyczekał na nas Maciek (CSA). Przez miasto prowadził nas Gaweł. Kawałek Warszawską, za rondem Trzech Krzyży między blokami w pobliżu Worcella do Kiedrzyńskiej, a potem już pod halę. W pełnym składzie ruszyliśmy w drogę.

Okazało się, że Piksel zna trasę do rezerwatu, więc to on został przewodnikiem wycieczki. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Następnie za Realem asfaltem przez Kiedrzyn, Białą i Lgotę. W Lgocie zjechaliśmy z drogi w prawo na szutrówkę, która później zamieniła się w polną ścieżkę. Dotarliśmy do Kamyka.. Jechaliśmy potem dłuższy fragment trasy asfaltem przez Kamyk, Kłobuck, Wilkowiecko, Rębielice Królewskie, Danków do Lipia. Dopiero tutaj trasa zrobiła się ciekawsza.

Zjechaliśmy z asfaltu na niebieski pieszy. Początkowo szlak biegł szutrową dróżką, jednak szybko zamienił się w leśną ścieżkę. W pobliżu Częstochowy takich ścieżek nie ma - gęsty, zarośnięty krzakami i trawami las, miejscami słońce nie miało jak przebić się przez gałęzie drzew. Klimat rodem z jakiejś starej baśni. W jednym miejscu musieliśmy przejść z rowerami pod powalonym drzewem, które zagrodziło ścieżkę. Jadąc szlakiem dotarliśmy do jaskini, która była od góry przykryta drewnianymi belkami. Zatrzymaliśmy się na chwilę i ruszyliśmy dalej. Szlak był jeszcze bardziej interesujący. Oprócz zarośli i wielu zakrętów zaczęły się jeszcze pagórki. Trzeba było bardzo uważać. W jednym miejscu uderzyłam kaskiem o dość grubą gałąź drzewa. Wreszcie dotarliśmy do pierwszego zaplanowanego celu – do jaskini Szachownica.

Cudowne miejsce – warto było się tam wybrać. Od razu wbiegłam do jaskini, by ją zwiedzić. Co chwila słyszałam od Roberta i Gawła, żebym uważała na luźne skały, które w każdej chwili mogą obsypać się z sufitu jaskini. Pozostali zostali na zewnątrz. Po powrocie do reszty jeszcze chwila przerwy na jedzenie, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej do kolejnego punktu wycieczki - Rezerwatu Węże.

Kawałek tą samą trasą niebieskim pieszym, przez pagórki, krętą ścieżkę między zaroślami. Następnie po trawach przez pola i dalej między krzakami przez górkę do Drabów, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Spostrzegliśmy, że brakowało Roberta. Jak się okazało szukał na górce kolejnej jaskini – tej do której niestety nie ma już wstępu, bo jest zamknięta kratą na kłódkę. Znalazł ją, po czym do nas dojechał. Pojechaliśmy na chwilę do sklepu w Drabach, gdzie spotkaliśmy dość śmiesznego pana, który chciał z nami porozmawiać :D Stwierdził, że mój rower jest różowy, hehe, dowiedziałam się czegoś nowego :D

Następnie jechaliśmy asfaltem przez Młynki, aż dotarliśmy do Wężów. W Wężach najpierw szutrem, potem ścieżką zielonym rowerowym. W dalszej części, już na terenie Rezerwatu Węże zielony szlak biegł przez las, równocześnie z czerwonym / niebieskim pieszym. Na sam szczyt wzniesienia rowery musieliśmy podprowadzić. Nie byliśmy pewni gdzie mamy szukać jaskini „Za kratą”, zapytaliśmy więc jakichś chłopaków, którzy przy ognisku piekli kiełbaski. Okazało się, że jesteśmy prawie przy samej jaskini, tylko kawałek musimy zejść w dół.

Do jaskini weszłam tylko ja i Robert. Reszta chłopaków nie chciała. Mają czego żałować. Wspaniałe miejsce. Jaskinia ma kilka komór, bardzo efektowne nacieki, na sam dół prowadzą trzy drabinki. Robert dotarł na sam dół, ja pokonałam dwie drabinki, gdyż trzecia była mało stabilna i bardzo się trzęsła. W jaskini przywitał nas nietoperz, który dłuższą chwilę latał nam nad głowami. Przy wyjściu z jaskini musiał pomóc mi Gaweł i podać mi rękę, bo nie miałam jak zejść z drabinki i stanąć sama na nogi.

Po zwiedzeniu jaskini zebraliśmy się z powrotem. Zjeżdżając w dół w stronę zielonego szlaku Robert złapał kapcia. Musieliśmy więc zatrzymać się na ścieżce w środku lasu. Przy okazji mogliśmy popatrzeć jak grupka chłopaków zjeżdżała na rowerach zjazdowych. Po załataniu dziury mogliśmy ruszać dalej. Zielonym szlakiem tą samą trasą dotarliśmy znów do Wężów. Dalej jechaliśmy już cały czas asfaltem, gdyż Maćka złapał skurcz i nieco opadł nam z sił.

Pojechaliśmy przez Młynki, Draby, Kiedosy, Grabarze, Parzymiechy, Napoleon. W tejże miejscowości przekroczyliśmy dozwoloną prędkość 30km/h. Ja miałam na liczniku 42km/h, a chłopaki więcej. Maciek jechał za nami swoim tempem. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i cierpliwie na niego czekaliśmy. Następnie jechaliśmy spory odcinek jak w poprzednią stronę przez Lipie, Danków, Rębielice, Wilkowiecko, aż do Kłobucka. W Kłobucku za przejazdem kolejowym pojechaliśmy kawałek na skróty szutrówką, a potem dalej asfaltem. Musieliśmy przebić się przez procesję – w końcu było Boże Ciało.

Po wyjeździe z Kłobucka jechaliśmy przez Kamyk do Białej. Przed Białą napotkaliśmy rowerzystę jadącego na szosie, który jak na szosowca jechał dość powoli. Robert z Gawłem uznali, że dam radę go dogonić. Potraktowałam to jako żart :D Jednak najpierw Robert, potem Gaweł zaczęli pchać mnie do przodu i moja prędkość rosła. W pewnym momencie już sama jechałam ponad 42km/h. Spojrzenie szosowca gdy znalazłam się tuż obok niego bezcenne :D

W Białej zjechaliśmy z głównej drogi i pojechaliśmy bardzo dziurawą drogą, aż dotarliśmy do Częstochowy. Zjechaliśmy w teren na dość piaszczysty czarny rowerowy szlak, którym przez pola dojechaliśmy do Alei Brzozowej. Tutaj nasze drogi się rozeszły. Piksel i Wini dojechali do końca Brzozowej, a my z Gawłem, Maćkiem i Robertem pojechaliśmy koło szpitala na Parkitce. Następnie pojechaliśmy ścieżką rowerową na Okulickiego, Dekabrystów do Maćka pożyczyć śpiwór na wypad do Pawełek.

Następnie po pożegnaniu z Maćkiem pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Gaweł zjechał w stronę domu w pobliżu Politechniki, my z Robertem pojechaliśmy dalej prosto wzdłuż linii tramwajowej, aż do skrzyżowania z Bór. Potem asfaltem przez Bór, przy Jagiellońskiej przez lasek wzdłuż torów do Jesiennej i prosto do domu.

Bardzo udana wycieczka. Przyjemne tempo, miłe towarzystwo, poznane nowe ścieżki, zwiedzone nieznane okolice, czego chcieć więcej? Pogoda dopisała, sama przyjemność z jazdy :) Oby każdy wypad był taki wspaniały :) Z pewnością wrócę jeszcze do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego poszukać pozostałych jaskiń - między innymi jaskini Niespodzianka, bo sama nazwa brzmi zachęcająco.

Podczas jazdy, gdzieś w okolicach Lgoty © EdytKa


Przed wejściem do jaskini Szachownica © EdytKa


Nie wiedziałam, że w jakini też można byc porwanym przez UFO :D © EdytKa


Podpierając sufit w jasniki Sachownica © EdytKa


W zakamarkach jaskini © EdytKa


Cała ekipa przed Szachownicą © EdytKa


Taka gałąź zaatakowaa moje koło podczas jazdy © EdytKa


Zejście w dół w jaskini "Za kratą" © EdytKa


W jaskini "Za kratą" w Rezerwacie Węże © EdytKa


Nacieki na ścianach jaskini © EdytKa


No to jazda - gonimy szosowca :D © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem asfaltowa objazdówka, czyli trening przed orbitą

Środa, 6 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Dawno nie jechałam rowerem do pracy, bo albo pogoda nie najlepsza, albo musiałam jeździć służbowo do urzędów. Postanowiłam w zamian dziś wybrać się do pracy na dwóch kółkach. Trasa jak zwykle. Towarzyszył mi Robert. Po pracy samotnie do domku identyczną trasą.

Popołudniu, a w zasadzie pod wieczór korzystając z nieco lepszej niż przez ostatnie dni pogody również chciałam gdzieś się przejechać. Zaproponowałam wspólny wypad innym rowerzystom z CFR. Nie miałam jednak jednoznacznie określonej trasy. Pod skansenem o umówionej godzinie zjawił się Bartek i wini. W takim składzie zdecydowaliśmy się na wycieczkę całkowicie po asfalcie, z uwagi na fakt, że Bartek przyjechał na szosie.

Pojechaliśmy w stronę huty po drodze minęliśmy się z Damianem, na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek po kostce brukowej. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Siedlec, Mstów. W Mstowie chwila postoju, bo wini musiał odebrać telefon. Podczas ruszania spadł mi łańcuch i w efekcie zaliczyłam bliskie spotkanie z asfaltem :( Zdarłam trochę skórę z łokcia, nic poważniejszego się na szczęście nie stało. Pojechaliśmy dalej przez Zawadę, Małusy Wielkie, Zagórze, Lusławice, Czepurkę, Piasek, Zrębice, Przymiłowice do Olsztyna. Z Olsztyna kawałek główną, dalej w prawo i przez osiedle "Wilcza Góra" w stronę huty. Potem obok nastawni, koło Guardiana i pod skansen, gdzie odłączył się wini. Następnie Alejką Pokoju do DK1, gdzie pożegnałam się z Bartkiem i przez Jagiellońską pojechałam do domu.

Wycieczka bez dłuższych postojów, w całości asfaltem. Było kilka trudnych jak dla mnie podjazdów, ale były również i szybkie zjazdy. Tempo całkiem przyjemne. Chyba udało mi się osiągnąć najwyższą do tej pory średnią z całej wycieczki. Wieczór stosunkowo ciepły, bez wiatru. Czysta przyjemność z jazdy. Jedyny minus, że pojechałam "na sucharka", zapomniałam zabrać czegokolwiek do picia, a kasy tez nie wzięłam. Gdyby Bartek nie poratował mnie swoją wodą byłoby ciężko.

Poraj, Olsztyn, Mirów

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Prawie cały tydzień obserwowałam prognozy pogody na weekend. Sobotnie przedpołudnie było bez deszczu, ale dość mocno wiało. Nie chciałam jeszcze obciążać dłoni po ostatniej kolizji, więc jeszcze odpuściłam rower. Na niedzielę jak na złość zapowiadane były deszcze. Nastawiona dość negatywnie do wizji deszczowej niedzieli, tuż bo przebudzeniu spojrzałam przez okno i ku mojemu miłemu zaskoczeniu zobaczyłam świecące słońce. Od razu napisałam Robertowi czy nie chce się gdzieś przejechać. Po około godzinie był już u mnie i mogliśmy ruszać.

Pojechaliśmy Jesienną na górkę przez Błeszno. Początkowo jechaliśmy asfaltem, bo nie było gdzie wjechać na ścieżkę rowerową. Tuż po otrąbieniu przez jednego kierowcę wjechaliśmy na ścieżkę. Z przeciwka jechała na rowerku mała dziewczynka, obok której szedł tatuś z synkiem. Zajmowali całą szerokość ścieżki. Nie ważne, że dziewczynka jechała ścieżką prawie pod prąd, a my właściwą stroną. Agresywny tatuś zaczął na nas klnąc i wyzywać, mało brakło by się z nami bił. Czego się nie robi nawet jak nie ma się racji. Cóż. Zdarza się.

Dalej pojechaliśmy przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj, a potem w teren na pomarańczowy / niebieski rowerowy / zielony pieszy. Uparłam się, że podejmiemy kolejną próbę dojazdu do Poraja w całości pomarańczowym rowerowym, aż do asfaltu na Dębowcu. Niebieski i zielony odbiły w lewo, my pojechaliśmy prosto - tym razem kurczowo trzymaliśmy się pomarańczowego szlaku. Kawałek jechaliśmy terenem, następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, gdzie pomarańczowy szedł razem z zielonym rowerowym. Szlak poprowadził nas dalej kawałek terenem obok budowanego mostu – euro tuż tuż, a drogi dalej w budowie :D Następnie jechaliśmy chwilę asfaltem przez Zawodzie, po czym znów terenem obok zalewów między drzewami. Ten odcinek pomarańczowego lubię najbardziej. W dalszej części musieliśmy przejść z rowerami przez tory kolejowe, by móc kontynuować jazdę szlakiem przez las, aż do asfaltu na Dębowcu. Udało się :)

Pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Poraja, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek terenem, potem asfaltem, równolegle do torów dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Następnie przez przejazd, a potem bocznymi asfaltowymi drogami w stronę zalewu. Przy samym zalewie kawałek terenem zielonym pieszym. Nad zalewem chwila przerwy, po czym dalej w drogę.

Duktem przy zalewie dojechaliśmy do drogi głównej. Główną drogą dotarliśmy znów do przejazdu kolejowego, a potem do Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy asfaltem pod górę w stronę kościoła w Dębowcu, na szczycie pojechaliśmy w prawo. Kilka metrów za kościołem znów w lewo i asfaltem w dół. Następnie terenem czarnym / zielonym pieszym. Minęliśmy po drodze tor dla quadów. Wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy prosto do oczka wodnego. Dalej w lewo w stronę kościoła w Biskupicach. Obok kościoła prosto, a potem terenem w dół w stronę Sokolich. Przez Sokole Góry żółtym pieszym. Lubię tamtędy jeździć, po krętych dróżkach między drzewami Z żółtego dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy do baru leśnego., gdzie spotkaliśmy ekipę żelków i Bartka z kolegami.

Nie chciałam jeszcze od razu wracać do domu, więc postanowiliśmy jeszcze zrobić kilka km. Pojechaliśmy przez Olsztyn asfaltem w stronę Kusiąt. Zatrzymaliśmy się koło cmentarza żołnierzy II wojny światowej. Robert postanowił zrobić „świecę”, ale nie do końca mu się udała – upadł tyłkiem prosto na ścieżkę z kostki brukowej i skrzywił siodełko w rowerze. Nie był z siebie zadowolony. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Kusiąt, gdzie zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dotarliśmy na Mirów.

W Mirowie jechaliśmy asfaltem do mostu nad rzeką, a potem w teren i wzdłuż rzeki zielonym rowerowym / czerwonym pieszym. Żeby Robert nie był osamotniony mnie też udało się zaliczyć upadek – koło zjechało mi w koleinie. Rozjeździli szlak autami, quadami, a potem jazda rowerem staje się niebezpieczna. Nic mi się na szczęście nie stało i mogliśmy jechać dalej. Ze szlaku wyjechaliśmy na chodnik na skrzyżowaniu Jana Pawła i DK1. Pojechaliśmy koło rynku na Zawodziu, potem ścieżką wzdłuż trasy, pod mostem w prawo, duktem koło galerii, Kanałem Kohna do Krakowskiej i ponownie ścieżką wzdłuż rzeki. Nastepnie przez Bór do Jagiellońskiej, terenem przez lasek do Jesiennej.

Spontaniczne nieplanowane wypady bywają bardzo fajne. Ten również taki był. Bez żadnego planu po prostu jechaliśmy i na bieżąco kombinowaliśmy co dalej i wyszła z tego całkiem fajna trasa. Coś ta niedziela jednak pechowa była. Jak się potem okazało nie tylko ja i Robert tego dnia leżeliśmy na ziemi. Na szczęście u nas tym razem skończyło się bez żadnych kontuzji i urazów.

Euro za pasem budowa trwa :D


Ech ta równowaga :D


W Dębowcu na szczycie górki:


Przyczepiła się :D


W Biskupicach na skrzyżowaniu:


Przydrożne maki: