Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:927.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:44:13
Średnia prędkość:19.76 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:42.17 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Oddać rower

Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Kilka moich ostatnich km pożyczoną Meridą - czas było ją niestety oddać i odebrać rower brata. Szkoda, bo bardzo przyjemnie mi się nią jechało wczoraj do Krakowa. Dla pocieszenia powrót do domu Authorem Roberta (on wracał rowerem mojego brata). Dziwnie jedzie się w normalnych butach na SPD.

EdytKa na Authorze:

Kraków - pierwszy raz w życiu na dwóch kółkach :)

Niedziela, 1 kwietnia 2012 · Komentarze(12)
Na CFR już jakiś czas temu padła propozycja wspólnej wycieczki do Krakowa. Z racji wyjazdu pożyczyłam sobie nawet lepszy rower, żeby jakoś sobie ułatwić jazdę. Początkowo zapisało się około 30 osób, jednak warunki pogodowe wystraszyły większość osób i w dniu wyjazdu na miejscu zbiórki o 8 pod Jagiellończykami stawiło się 11 osób: Abovo, Bartek034, GAWEŁ, kobe24la, Markon, MrDry, Pietro78, PRZEMO2, STi, Zbyszko61 i ja. Pozytywnie nastawieni, pomimo mżawki i prószącego śniegu wyruszyliśmy w drogę około 8,15 :)

Pojechaliśmy przez stare Błeszno, do trasy DK1 - wjeżdżając na chodnik mało brakło i spotkałabym się z asfaltem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Dalej przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp i dotarliśmy do Myszkowa. Przez większość tej części trasy towarzyszył nam deszcz i śnieg. Przy okazji - zbiegiem okoliczności okazało się dziś, że biały opel, który nas otrąbił, na którego zresztą sama wyzywałam po co trąbi to moja znajoma :D W Myszkowie chwila postoju na stacji benzynowej. Niefortunnie Bartek urwał zacisk od sztycy i mieliśmy niewielkie opóźnienie w czasie. Udało się załatwić pomoc od miejscowych i mogliśmy jechać dalej.

Nawet wyszło słonko, aby się lepiej jechało :) Przez Myszków Mrzygłód - tutaj pierwsza górka - zapowiedź tego, co czekało na nas później... Z Myszkowa do Zawiercia, następnie przez Fugasówkę do Ogrodzieńca. Chwila odpoczynku pod sklepem i jedziemy dalej. W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Następnie jechaliśmy przez Rodaki - tutaj kolejna górka, Klucze, Bogucin, kawałek terenem do Rabsztyna - jadąc terenem dostaliśmy w promocji kolejną porcję śniegu :) Dłuższa przerwa w knajpie na jedzenie, kilka fotek pod ruinami zamku i czas jechać.

Z Rabsztyna znów kawałek terenem w stronę Olkusza. Parę km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy). Następnie przez Sieniczno, Kosmołów (gdzie znów dopadła nas spora porcja śniegu) do Sułoszowej - oj, to była najgorsza górka... ale nie dałam się pokonać i udało mi się dotrzeć do Pieskowej Skały. Nie obyło się bez kilku zdjęć pałacu i słynnej "dzidy" - yyy to znaczy Maczugi Herkulesa :D

Ze Skały ruszyliśmy przez Młynnik do Ojcowa - niestety nie zatrzymaliśmy się nawet na minutę na zrobienie pamiątkowego zdjęcia... Szkoda, bo pierwszy raz w życiu byłam w Ojcowie, o ile można to tak nazwać, bo tylko tamtędy przejechaliśmy... Postój był dopiero pod Bramą Krakowską.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Na szlaku gałąź wkręciła mi się między szprychy a przerzutkę, ale na szczęście obyło się bez uszkodzeń roweru no i mnie. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów szosą przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do celu :)

Tak sypało białym puchem, że jadąc chwilę na kole u Bartka nawet nie zauważyłam tabliczki KRAKÓW. Dopiero gdy zatrzymaliśmy się na przystanku chłopaki uświadomili mi, że dałam radę :) Spojrzałam na licznik - 121 km, średnia 23,2 - nie mogłam uwierzyć :) Prawie całą drogę wiał silny wiatr, ale w tym wypadku był pomocny, bo pchał nas w przód obijając się o plecy.

Po chwili na przystanku ruszyliśmy w stronę rynku. Śnieg zamienił się w deszcz, na drogach Krakowa było bardzo ślisko. Jadąc ulicami Krakowa przez Krowodrzę i Nowy Klepacz trzeba było bardzo uważać, w szczególności na tory idące środkiem drogi - u nas w mieście to rzadkość. Starałam się uważać, koncentrowałam się na tym, by się nie poślizgnąć. W pewnym momencie nadjechał za mną Gaweł, chciał uprzedzić, że jest ślisko. Splot zdarzeń sprawił jednak, że w tym samym momencie przekonałam się na własnej skórze, że tory bywają zdradliwe. Rower obróciło o 180 stopni a ja wylądowałam na ziemi, niewiele przed nadjeżdżającym z naprzeciwka tramwajem... Opatrzność boska sprawiła, że wyszłam z tego cało :)

Jeszcze kilka miastowych km i dotarliśmy do rynku - oj jaka byłam szczęśliwa :) Zbyszek miał rację, że jak się dojedzie, to nie można wyjść z podziwu. Nawet słońce wyszło, by rynek wyglądał piękniej :) Na rynku dosłownie chwilka na kilka zdjęć i czas było jechać w stronę dworca, bo było już po 17tej. Przez Stare Miasto, Kazimierz, Zabłocie dotarliśmy na Płaszów. Po drodze Zbyszek również przekonał się o tym, jak niebezpieczne są śliskie tory tramwajowe. Zakupiliśmy bilety na pociąg, izotoniki, by było co pic, zjedliśmy przed dworcem coś ciepłego z budki, w której pani baaaaaaardzo powolnie pracowała, ale na pociąg zdążyliśmy.

Wpakowaliśmy roweru do ostatniego wagonu, do przedziału, na którym pisało "służbowy". My zajęliśmy następny przedział - cały nasz :D Teraz już wiem, dlaczego powroty pociągiem są najlepszą częścią wycieczki do Krakowa :D Atmosfera w pociągu nie do opisania - kupa śmiechu, dobrej zabawy, oj dawno tak nie poszalałam :D Mina osób z innych przedziałów widząc rozbawioną bandę rowerzystów - bezcenna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny taki wyjazd :)

Żal było wysiadać z pociągu :D Marcin i Markon wysiedli na Rakowie. Reszta ekipy na głównym. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za wspólne towarzystwo i rozjechaliśmy się. Razem z Przemkiem, Robertem i Zbyszkiem pojechaliśmy przez Krakowską, ścieżką wzdłuż rzeki do Niepodległości. Na chwilę jeszcze we czwórkę do Andrzeja i potem do domu.

O jejku, ale się rozpisałam :D może ktoś doczyta do końca - teraz już z górki :)

Podsumowując - do tej pory nie mogę uwierzyć, że dałam radę dojechać - ja w to nie wierzyłam, ale wierzyli we mnie inni i to bardzo dużo dla mnie znaczy :) Niezmiernie miło było mi usłyszeć od uczestników wycieczki, że są ze mnie dumni :) Pomimo nie najlepszej pogody (typowej kwietniowej przeplatanki deszczu, śniegu, słońca, temperatury w granicach 3-5 stopni) udało się zrealizować jeden z celów stawianych sobie na ten rok - Kraków i do tego dobić drugą już setkę w ciągu dnia, w dodatku w tak krótkim odstępie czasu, gdyż jeżdżę aktywnie pół roku. Teraz czas realizować dalsze plany :)

Pod sklepem w Ogrodzieńcu - jedno z niewielu zdjęć całej ekipy:


W drodze do Rabsztyna:


Rabsztyn:


Cały Bartek - musiał przyprawić nam rogi :D


Za Olkuszem - kolejny śnieg:


Aż mi się zrobił biały daszek:


Trzymamy równowagę :D


Przeglądaliśmy się :D


Pieskowa skała:


Prawie cała ekipa:


Złapałam dzidę :D


Brama Krakowska:


Szczęśliwi - tylko Markon gdzieś uciekł:


Kościół Mariacki:


Sukiennice:


Na koniec jeszcze kilka podziękowań:
- dla Piksela, który niestety z nami nie pojechał - za pożyczenie opon na wyjazd,
- dla Przemka - za załatwienie roweru od kolegi dla mnie,
- dla Roberta - za pomoc w przygotowaniu sprzętu do jazdy i trenowanie mnie przed wyjazdem,
- dla Zbyszka - bo to on namówił mnie na wyjazd, i za każdym razem jak się widzieliśmy mówił, że dojadę, bo ja sama nie wierzyłam,
- dla Agnieszki - że również pojechała, i nie byłam jedyną kobietą podczas wycieczki,
- dla Bartka - za to, że tuż przed Krakowem wziął mnie na koło, gdy śnieg sypał tak mocno, że nie widziałam gdzie jadę,
- dla Gawła - że ostrzegł mnie, bym uważała na śliskich torach - intencje były dobre, jednak i tak obróciło mnie i się przewróciłam,
- dla MrDry - za to, że gdy upadłam niewiele przez jadącym tramwajem razem z Robertem zainteresowali się czy nic mi się nie stało,
- dla Markona - za przyśpiewki podczas jazdy i udostępnienie śladu trasy, na podstawie którego powstał mój opis,
- dla Pietro78 i kobe24la - za propozycję wycieczki, akurat w terminie, który mi odpowiadał.

Słowa tego utworu chodzące mi po głowie dodawały mi sił: